Gdy uświadamiam sobie, że jest późno zrywam się z łóżka i zaczynam biegać po pokoju, w celu znalezienia odpowiednich rzeczy. Podchodzę do szafy i biorę pierwszą lepszą sukienkę, kiedy Leon się budzi. Spogląda na mnie zdezorientowany.
- Zasnęliśmy wczoraj - mówię szybko, zabierając buty. - Jest późno.
- Cholera - klnie do siebie, po czym wyciąga telefon.
Na podłogę spadam i jedna ze szpilek, więc kucam, żeby ją podnieść.
- 16 nieodebranych połączeń od Francesci.
Spuszczam głowę i zupełnie zapominam o tym, żeby podnieść buta. Nie lubię, gdy o niej mówi. Nie robi tego aż tak często czy specjalnie, a nawet o niej nie opowiada - jest to tylko wspomnienie o tym, że będzie się martwiła lub dzwoniła, ale gdy już to robi, o wszystkim zapominam. Myślę tylko o tym, że ona siedzi i się martwi, gdy ja zabawiam się z jej mężem.
Często stawiam się na jej miejscu. Gdybym miała męża, z którym spodziewałabym się dziecka, nie chciałabym, żeby mnie zdradzał - idiotyzm; nikt by tego nie chciał. Na pewno, gdybym dowiedziała się o czymś takim, od razu zerwałabym z partnerem. Cierpiałabym. To straszne, kiedy okazuje się, że osoba, którą się kocha, woli kogo innego - i nawet nie trzeba tego doświadczyć, aby wiedzieć, że to z pewnością boli.
Ale nie potrafię tego zakończyć. Za bardzo go kocham, i owszem - jestem wredną suką, ale nie umiem, nie chcę tego zmieniać.
Po chwili się otrząsam i bez słowa wstaję, po czym idę do łazienki.
* * *
Gdy tylko wchodzę do biura, pędzę w stronę windy, która - jak na złość - okazuje się zepsuta. Skręcam więc w stronę schodów i biegnę po nich, aby dotrzeć chociaż tą minutę szybciej. Oczywiście - w połowie drogi łamie mi się obcas. To zdecydowanie najbardziej pechowy dzień w moim życiu.
Ściągam buty i biegnę na boso. Kiedy jestem już na odpowiednim piętrze, zmierzam do swojego gabinetu. Niestety zatrzymuje mnie głos szefa, mówiący o tym, że mam się u niego wstawić. Jak mnie zwolni, to przysięgam, że popadnę w depresję, będę topiła smutki w czekoladzie, a potem Leon ze mną zerwie, bo będę zbyt gruba, by zmieścić się w ulubione ciuchy.
Wchodzę do gabinetu, trzymają jeden but w jednej ręce, a drugi w drugiej. Mężczyzna mierzy mnie wzrokiem, a kiedy dostrzega szpilki w moich dłoniach, jak najszybciej chowam je za siebie. Nie wiem, dlaczego. Stoję i patrzę na niego, wyczekując, aż coś powie - cokolwiek. On jednak tylko siedzi i patrzy na mnie, co jest jeszcze bardziej stresujące niż to, gdyby na mnie w tej chwili krzyczał.
- Dlaczego się Pani spóźniła?
- Ja...
... spóźniłam się, bo gdy pański syn opowiadał o tym, jakim to Pan jest chamem, zasnęłam i zaspałam - dokańczam w myślach, i gryzę się w język za to, że w ogóle taka odpowiedź przyszła mi do głowy.
Zastanawiam się nad odpowiedzią już chyba 5 minut, a on tylko siedzi. Siedzi i wciąż mierzy mnie wzrokiem. Szczerze zaczynam się go bać.
- Doczekam się odpowiedzi DZISIAJ? - zapytał, ze specjalnym naciskiem na ostatnie słowo.
- Jja... zaspałam.
- Panno Castillo - zaczyna i wstaje. Nienawidzę, kiedy ktoś mówi do mnie "Panno Castillo", Ben wciąż tak mówił; to na mnie, to na mamę. - Dobrze Pani wie, jaki ważna w tej firmie jest punktualność.
Kiwam głową.
- Może za czasów, gdy Leon był szefem, mogła się Pani spóźniać do woli - kontynuuje. Gdy Leon był szefem, mogłam oddychać bez pozwolenia, i nie czuć się jak w więzieniu, myślę. - Ale ja nie jestem moim synem, i nie będę tolerował żadnego: nawet najmniejszego spóźnienia, a takowe nie zdarza się Pani po raz pierwszy.
Zwolni mnie, powtarzam w myślach. Zwolni na zbity pysk. Wyląduję na ulicy.
Słyszę to w jego głosie. Był poważny, surowy, a także zły. Podpadłam mu, a - wnioskując po wczorajszym zachowaniu Leona - zapewne był zły. Wczoraj był, a mimo iż znam go krótko, wiem, że złość tak szybko mu nie przechodzi. Czeka tylko w spokoju, aż nawinie mu się osoba, na której może się wyżyć. Wykorzysta każdą okazję na to, a ta jest wprost idealna. Tym bardziej, że niezbyt mnie lubi, i to wcale tak nietrudno zauważyć.
Już ma dokończyć ostatnie zdanie - które zapewne brzmiało by "Zwalniam cię" - gdy do gabinetu wchodzi Leon. Jest przebrany; ma na sobie dżinsową koszulę i brązowe rurki, a na nogach trampki. Częściej widywałam go w garniturze, niż w takich luźnych ciuchach. Muszę przyznać, że tak wygląda o wiele lepiej.
Zaraz stracisz pracę, a myślisz o tym, jak ubiera się twój żonaty kochanek, karcę się w myślach.
- Przeszkadzasz - oznajmia mój szef. - Właśnie rozmawiam z Panną Castillo.
- Napisz jej listę zażaleń i wyślij pocztą, ja teraz mogę rozmawiać; drugiej szansy nie będzie - mówi, takim stanowczym głosem, jakiego jeszcze u niego nie słyszałam.
Mam wrażenie, że przy swoim ojcu jest kimś zupełnie innym. Z młodego, przystojnego mężczyzny, który mimo iż wie, co to zabawa i dąży do tego, aby zaczerpnąć jej jak najwięcej, troszczy się o dobro innych, zmienia się w poważnego, stanowczego i wrednego człowieka, którego nie obchodzi nikt inny poza nim samym.
Nie mam pojęcia, dlaczego tak się z nim dzieje, a nawet co o tym myśleć.
- Panno Castillo, może Pani wyjść. Zawołam Panią później.
Odwracam się, i zanim jeszcze wyjdę, mówię do Leona "dziękuję", ale takim cichym tonem, że zrozumiałby mnie tylko z ruchu warg. Następnie opuszczam gabinet szefa, i wracam do swojego rozmyślając, o czym rozmawiają.
Jennifer
Kiedy wracam z pracy, zaczepia mnie ten kretyn - Diego. Cholera, czego ten gościu ode mnie chce?, pytam wkurzona w myślach. Żałuję tego, że się z nim spotykałam. Teraz nie zaczepia Violetty, tylko mnie. A to, że wciąż wypytuje mnie o Violę i jej "rodzinę", robi się z lekka chore. Jakby był jakimś prześladowcom. Pewnie dlatego wciąż odpowiadam mu tylko: tak, nie lub nie wiem. Niech lepiej nie spodziewa się, że powiem mu coś więcej.
Podbiega do mnie i wita się.
- Czego ty ode mnie chcesz, kretynie? - pytam wściekła, nie zważając na jego przywitanie. - Wciąż za mną łazisz i wypytujesz o Violettę, przysięgam, że pójdę na policję i powiem im, że jesteś zboczeńcem, który nęka moją siostrę.
- Umów się ze mną.
- Że co?!
Zatrzymuję się i patrzę na niego zdziwiona. Myślę, że żartuje, ale w oczach ma pełną powagę.
Violetta
Siedzę w gabinecie już dwie godziny, a tymczasem nikt mnie nie zawołał i - z tego co mówiła Ludmiła - Leon wciąż siedzi u swojego ojca. Jest cicho, więc się nie kłócą, ale o czym tak długo rozmawiają? Wiem, że jestem ciekawska, ale sypiam z żonatym mężczyzną - tak czy siak pójdę do piekła, więc co mi szkodzi zaczerpnąć więcej radości z życia. Ta, jakby ciekawość miałaby mi zapewnić radość i rozrywkę.
Po 3 godzinach, przychodzi do mnie Leon. Jak najciszej zamyka za sobą drzwi, i zasłania żaluzje na szklanych szybach, z których jest widok na korytarz. Przerywam swoją pracę, i patrzę na niego. Podchodzi do mojego biurka, opiera się i przybliża do mojej twarzy, po czym szepcze:
- Dostałem pracę.
* * *
Znowu króciutki, ale jeśli do 20 chcecie Leonettę, to takie teraz będą :p Nie chcę znów pisać bardzo długich, bo a) za dużo się w nich dzieje, i wtedy nie wiem, co zrobić w kolejnych b) szybciej Leonetta się rozstanie ;> Tak, mam już plany co do ich rozstania :D
Ten nie jest jakiś idealny, ale myślę, że lepszy niż poprzedni (nie oszukujmy się - to był koszmar nad koszmarami).
Wczoraj z nudów założyłam aska, nie wiem, po co, bo i tak zapewne go za kilka dni usunę, ale póki co możecie zadawać na nim pytania dotyczące mnie, opowiadania itd.
Czekam na Wasze opinie :*
Nicol <3
45 komentarzy = Rozdział 19