9.27.2014

Rozdział 26: Nie wierzę, że mogłeś umrzeć

Kiedy docieram do szpitala, Francesca siedzi już u Leona. Nie chcę wchodzić i im przeszkadzać, więc mogę zobaczyć go tylko przez szybę.
     Jest słaby - bardzo słaby. Ale przytomny. Ma otwarte oczy, rusza się! Ledwo, ale rusza. Jest cały poobijany. Mam ochotę wbiec tam i rzucić mu się na szyję. Nie mogę jednak. Obok siedzi Francesca, wieje od niej szczęściem na kilometr. Głaszcze go po policzku, uważając aby nie sprawić, żeby coś go bolało.
     Wyglądają jak przykładne, szczęśliwe małżeństwo, które naprawdę się kocha najbardziej na świecie. W dodatku spodziewają się dziecka. Jedyne co tu nie pasuje to moja osoba. Nie jestem jednak w stanie odejść. Moje nogi postanawiają odmówić mi posłuszeństwa i nie potrafię się ruszyć. Stoję jak ostatnia idiotka i obserwuję ich. Jego. Tak dobrze widzieć go, gdy nie śpi. Nawet ze swoją żoną.
     W pewnej chwili Włoszka dostrzega mnie i mówi coś do szatyna. Ten momentalnie odwraca się zdziwiony w stronę szyby i spogląda na mnie. Uśmiecha się lekko i kręci głową. Właściwie to nie wiem, dlaczego.
     Brunetka wstaje i wychodzi z pomieszczenia. Odwracam się w jej stronę i spoglądam na nią zdziwiona. Bez słowa podchodzi i przytula mnie. Mimo zaskoczenia oddaję uścisk i po chwili czuję, że jej łzy spływają na moją koszulkę.
     - Obudził się - szepcze, a ja tylko gładzę ją po plecach.
     Kiedy się odsuwa, mówi tylko, że idzie na chwile do łazienki i odchodzi. Odwracam się z powrotem w stronę okna. Dostrzegam, że Leon przyglądał się naszemu uściskowi. Z uśmiechem wykonuje prawie niewidoczny gest, którym prosi mnie, abym weszła do pomieszczenia. Wzdycham cicho i wykonuję jego prośbę. Niepewnie wchodzę do sali i powolnym krokiem podchodzę do łóżka Verdasa. Nie spuszcza ze mnie wzroku, co - nie ukrywam - mnie peszy. Przysuwam bliżej taboret i siadam.
     - Ślicznie wyglądasz - mówi słabym głosem. Rumienię się, ale po chwili stwierdzam, że wcale tak nie uważa. Mam na sobie stary T-shirt i zwykłe rurki, pod oczami nadal są wory. Nie mam ani grama makijażu.
     - Chciałabym powiedzieć ci to samo - zaczynam - ale niestety bym cię okłamała. Zresztą jak ty mnie teraz.
     Uśmiecha się szerzej i wyciąga rękę, Kładzie ją na moim kolanie i przesuwa po nim kciukiem. Kładę swoją dłoń na jego i uśmiecham się do niego szczerze.
     - Nie wierzę, że tutaj przyjechałaś - mówi.
     - Nie wierzę, że mogłeś umrzeć.
     - Ale nie umarłem i czuję się świetnie.
     - Widać - mówię sarkastycznie, a gdy widzę jego skwaszoną minę, cicho chichoczę.
     Zanim zdąży coś odpowiedzieć, wraca Francesca. Leon tak szybko jak umie, bierze rękę z mojego kolana i spogląda na swoją żonę. Ta uśmiecha się do naszej dwójki i siada na łóżku Leona.
     - Na pewno niczego nie potrzebujesz? - pyta troskliwie, po czym kładzie swoją dłoń na jego. W odpowiedzi kręci głową.


* * *


     Po niedługim czasie, Francesca wraca do domu. Wystarczył wykład o bezpieczeństwu dziecka od Leona i od razu go posłuchała. Jest słodki, gdy mówi o swoim synu. Ma wtedy taki błysk w oku i wiem, że już sobie wyobraża, jak będzie wyglądało jego życie po narodzinach.
     - Kiedy wyjeżdżasz? - pyta po jakimś czasie.
     - Za 2 dni. Nie mam tyle wolnego - wyjaśniam.
     - Zwrócę ci koszty podróży po wyjściu ze szpitala. - Po wypowiedzeniu tych słów zaczynam zastanawiać się, czy śmiać się, czy denerwować.
     - Żartujesz, prawda? - pytam z uśmiechem. Na początku naprawdę biorę to za żart. Widząc jednak jego poważną minę, dodaję: - Leon, będziesz miał teraz na głowie masę innych kosztów. A ja tutaj nie przyjeżdżałam, bo ktoś mi kazał. Przyjechałam sama z siebie, na urlop. Odwiedziłam przy okazji tatę, pomogłam Francesce, a teraz wracam do pracy. Tyle, temat skończony.
     Ale dla Leona nie istnieje coś takiego jak "temat skończony", dopóki on nie ma ostatniego zdania. Po dłuższych przekonaniach, udaje mi się jednak namówić go odpuszczenia. Siedzę z nim bardzo długo i wracam dopiero nad ranem. Od razu kładę się do łóżka i zasypiam.



* * *


     Ze zdenerwowania, dokładnie rozglądam się po pomieszczeniu. Jestem w przytulnej, małej kawiarni. Od 30 minut czekam na mamę i zastanawiam się, jak wygląda, co mi powie. Nie widziałam się z nią już od kilku lat. Nawet nie wiem, po co to spotkanie. Ono niczego nie zmieni.
     Równo o 16, do lokalu wchodzi moja matka. Poznaję ją od razu. Przefarbowała włosy na blond. Ma na sobie błękitną sukienkę i biały sweter. Wygląda dużo młodziej niż powinna. W ostatnich latach, w których ją widziałam niewiarygodnie się postarzała. Mam świadomość, że po części była to moja wina.
     Na mój widok jej twarz się rozpromienia i szybko podchodzi do stolik przy którym siedzę. Wstaję i witam się z nią niepewnie. Już podczas tych dwóch słów, trzymam ją na dystans. Siada naprzeciwko mnie.
     - Pięknie wyglądasz - mówi. Mam na sobie koszulkę w czarno-białe pionowe paski i niebieski sweter. Do tego zwykłe rurki i trampki. Moje włosy są związane w byle jaki kucyk, a mojego makijażu prawie nie widać. Zdarzało mi się wyglądać lepiej, ale mimo to odpowiadam:
     - Dziękuję, ty też. 
     - Bardzo cieszę się, że w końcu postanowiłaś się spotkać i...
     - Od razu mówię - przerywam jej - że gdyby nie tata, nie byłoby mnie tutaj. I nie mam zbyt dużo czasu. 
     Widzę na jej twarzy rozczarowanie. Ale zdziwiłabym się, gdyby spodziewała się, że teraz wpadnę jej w ramiona i będziemy najlepszymi przyjaciółkami - co to to nie. Przyszłam jej wysłuchać, kiedy skończy po prostu wyjdę. 
     - Nadal się gniewasz.
     - Dziwisz mi się?! - wybucham, gdy tylko słyszę jej zdziwiony ton. - Myślałaś, że co?! Że parę lat zostanę sama, bez najmniejszego kontaktu z tobą, i nagle o wszystkim zapomnę? Myliłaś się. Bo nigdy nie zapomnę. I nie jestem pewna, czy w ogóle kiedykolwiek ci wybaczę. Przyszłaś tutaj sprawdzić, czy "nadal się gniewam"? Bo jeśli tak, to możemy się pożegnać.
     - Violu, nie denerwuj się tak. Miałam po prostu nadzieję, że w końcu mi wybaczysz. Postaramy się...
     - Jeśli chcę, żeby ktoś mi coś wybaczył, staram się o to. A nie urywam kontakt i mam tego kogoś głęboko gdzieś.


* * *

I oto 26.
Rozdział jest nudny i ogólnie kiepski, wiem. Nie mam pojęcia jednak czy w ogóle ktoś na niego czekał. Ilość komentarzy znacznie zmalała i naprawdę nie wiem, dlaczego. Coś jest źle/nie podoba się Wam, to po prostu to piszcie. 
I uznałam, że skoro tutaj jest mniej oczekujących, bardziej będę starała się pisać częściej na GMLL niż tutaj.
Planowałam nowe opowiadanie. Mam nadzieje, że wypali, a tymczasem zapraszam do zakładki "Prologi", będą się tam pojawiały początki nowych opowiadań, a Wy będziecie mogli je komentować i doradzić mi, który z nich byłby najlepszy. 

40 komentarzy = Rozdział 27


9.13.2014

Rozdział 25: No obudź się wreszcie

Rozdział dedykowany Trynciowi :* <3

Spałaś choć trochę? - pyta ojciec, gdy wchodzę do kuchni. Mimo, iż jest dopiero 6, on jest umyty i ubrany - zdążyłam zapomnieć już, że zazwyczaj sam z siebie wstaje przed 5. Zupełnie go nie rozumiem.
     Zanim odpowiadam, podchodzę do blatu kuchennego i nalewam sobie kawy, którą musiał przygotować ojciec. Mam na sobie jeszcze koszulkę, w której spałam, a moje włosy są w okropnym stanie. Twarz zresztą nie wygląda lepiej; mam wielkie wory pod oczami.
     - Jakoś od 4 do teraz - odpowiadam schrypniętym głosem i biorę łyk kawy. Spałam z pewnością mniej, ale nawet z tej opcji ojciec zapewne nie jest zadowolony. - Idę dzisiaj do szpitala.
     - Tak właśnie myślałem - oznajmia, a ja zaczynam zastanawiać się, po co go o tym informowałam - przecież to oczywiste. Wzdycham więc tylko. - Spotkasz się z matką?
     Takiego pytania się nie spodziewałam. Z mamą i może jeszcze Benem? Z pewnością moim największym marzeniem jest picie herbatki i wspominanie z nimi starych, "dobrych czasów. Jestem w stanie mieszkać i rozmawiać z ojcem, ale nie z nią. I nie jestem do końca pewna, czy jeszcze kiedykolwiek będę potrafiła spojrzeć jej w twarz.
     - Nie - odpowiadam stanowczo i idę z kubkiem kawy do salonu. Tam siadam na kanapie i po chwili obok zjawia się tata. Wzdycha głośno.
     - Będziesz musiała kiedyś się z nią spotkać - stwierdza, zupełnie bezpodstawnie. Nie rozumiem, po co zaczyna ten temat. On już od niepamiętnych czasów prowadzi do kłótni.
     - Bo co? Bo sobie ulżę? Bo poczuję się lepiej? Nie potrzebuję z nią rozmawiać, już nie. Nie
odpisała na żaden list ode mnie, pokazała jak bardzo chce ze mną rozmawiać.
     Nie czekając na odpowiedź, wychodzę. Nie mam zamiaru rozmawiać z matką i jestem zdziwiona, że ojca w ogóle to obchodzi; najwyraźniej sporo mnie ominęło...


* * *


     Pielęgniarka pozwala mi wejść do Leona, gdy docieram do szpitala. Nie widziałam nigdzie Francesci, co mnie lekko dziwi, ale nie zastanawiam się nad tym. W tym momencie w całości koncentruję się na Leonie. Gdy widzę go w takim stanie, chce mi się płakać. Nigdy nie pomyślałabym, że ujrzę go na szpitalnym łóżku.
     Nigdy nie pomyślałam o tym, że w ogóle zwrócę na to jakąś większą uwagę.
     Nagle obok zatrzymał się sportowy samochód. Szatynka od razu domyśliła się, że jego właścicielowi nie brakuje pieniędzy. Z pojazdu wyszedł wysoki szatyn w okularach przeciwsłonecznych. Na sobie miał dżinsowe rurki, i skórzaną kurtkę. Zdjął okulary i podszedł do Castillo.
     - Nic Pani nie jest? - zapytał. - Przewróciła się Pani?
     - Nie - zaprzeczyła. - Po prostu... Ciężki dzień...
     - Dlatego postanowiła Pani wyjechać na odludzie i położyć się na ziemi? - spytał zdezorientowany
     - Nie do końca.
     Podał jej rękę, którą złapała i wstała. Otrzepała się z ziemi.
     - Ma Pan telefon? - zadała pytanie z nutką nadziei w głosie.
     - Tak, ale nie sądzę, żeby się Pani przydał rozładowany - odpowiedział. - Może gdzieś Panią podwieźć?
     - Nie, na pewno ma Pan coś ważnego...
     - Tylko spotkanie z ojcem, to naprawdę nic ważnego - zapewnił ją. - To jak?
     - No dobrze.
     Podchodzę i siadam na krześle obok. Niepewnie ujmuję jego dłoń - jest lodowata. Błądzę kciukiem po dłoni i obserwuję jego twarz.
     - No obudź się wreszcie - mówię w miarę cicho, mając nadzieję, że jest jak w kiepskich filmach i szatyn mnie słyszy. - Proszę - dodaję równie cicho. Wyciągam drugą rękę i głaszczę go po policzku. - Nie możesz odejść, rozumiesz? Błagam Cię...
     Już mam się rozpłakać, gdy do sali wchodzi Francesca. Szybko puszczam dłoń Verdasa i zabieram rękę z jego policzka. Wchodzi z przygnębioną miną i nawet nie dziwi jej mój widok. Podchodzi tylko i siada na skraju łóżka swojego męża. Tym razem ona bierze go za rękę.
     Po jej twarzy wnioskuję, że również niewiele spała. Nie wiem, co jej powiedzieć. Dziwię się, że nawet nie zauważyła, że trzymałam Leona. Musi być naprawdę wstrząśnięta tą sytuacją.
     Albo naprawdę go kocha.
     - Jak się czujesz? - pytam lekko ochrypniętym głosem. Z niewiadomych powodów... zależy mi na dobru ich dziecka. - Spałaś?
     - Trochę - odpowiada, wpatrując się w swojego męża. - Większość tego czasu przeznaczyłam na przewracaniu się z boku na bok.
     Obserwuję jej twarz. Wygląda jakby nic, co nie było związane z Leonem, najzwyczajniej jej nie interesowało. I obawiam się, że tak właśnie jest. Z pewnością patrząc na niego obawia się zupełnie tego samego - że on już się nie obudzi.
     - Co powiesz na spacer? - proponuję. Chcę ją choć na chwilę odciągnąć od Verdasa, jestem pewna, że tego potrzebuje.
     - Nie chcę go zostawiać...
     - Krótki spacer.


* * *

     - Dużo się zmieniło od waszego przyjazdu tutaj? - pytam, spoglądając na Francesce. Po długich namowach, w końcu udało mi się wyciągnąć ją na spacer. Idziemy dróżkami pobliskiego parku, a ja odciągam jej uwagę od szpitala.
     Ma na sobie granatową tunikę i leginsy. Nawet w ciąży wygląda lepiej niż ja. Do tego zawsze jest miła, uprzejma i po prostu nie da się jej nie lubić. Nie ma co się do niej porównywać - zawsze będzie lepsza i piękniejsza. Nie rozumiem, jak Leon będąc z kimś takim, w ogóle zwrócił na mnie uwagę.
     - Niby nic, poza Leonem - odpowiada cicho. - Po przyjeździe tutaj zrobił się jeszcze bardziej tajemniczy niż przed... Wciąż miał głowę w chmurach, wychodził gdzieś... - Przerywa i wdycha głośno. - Kiedy był ten wypadek, nawet nie wiedziałam, że nie ma go w domu. Dowiedziałam się z wiadomości.
     To moja wina.
     To tylko i wyłącznie moja pieprzona wina.
     Gdybym do niego nie pisała, gdybym pozwoliła mu o sobie zapomnieć on i Fran byliby szczęśliwym małżeństwem, a w czasie tego wypadku byłby pewnie z nią w domu. Spędzaliby wspólnie czas i byliby szczęśliwi. Ale napisałam do niego, ciągnęłam to w nieskończoność. To przeze mnie on leży w szpitalu i walczy o życie. To przeze mnie Francesca jest na skraju wytrzymałości. I gdy coś stanie się dziecku to również będzie tylko moja wina.
     - Coś się stało? - zadaje pytanie, gdy zatrzymuję się.
     - N-n-nie, tylko... usiądźmy. - Wskazuję na ławkę, na której po chwili obie siedzimy.
     - Na pewno wszystko w porządku? Zbladłaś...
     Patrzę na nią. Nie do wiary, że się mną przejmuje. Z pewnością, gdyby wszystko wiedziała, miałaby teraz nadzieję, że zaraz zemdleje i będzie mogła mnie zostawić na pastwę losu. Nie, to Francesca. Pewnie jest tak wspaniała, że nawet kochance swojego męża nie życzy nic złego.


* * *


     - I co myślisz? - pyta ojciec, po zjedzeniu przygotowanej przez niego kolacji. Widzę, że bardzo się napracował.
     - Dawno nie jadłam tak pysznego posiłku - odpowiadam cicho i wymuszam na swojej twarzy lekki uśmiech.
     Na półce dostrzegam zdjęcie. Jestem na nim ja, on i mama. Wstaję od stołu aby się przyjrzeć. Miałam wtedy jakieś 12, góra 13 lat. Dokładnie pamiętam, co się stało po zrobieniu fotografii. Pokłócili się, więc mama wyrzuciła ojca z domu i zobaczyłam go dopiero rano, gdy pozwoliła mu już wrócić.
     Biorę brązową ramkę do ręki i przyglądam się. Ojciec to zauważa, ale nic nie mówi. Po paru minutach, odkładam ramkę fotografią w dół; tak aby nie było jej widać.
     - Dzwoniła dzisiaj - mówi cicho, gdy wracam do stołu. - Pytała o ciebie.
     - Powiedziałeś jej, że tu jestem? - pytam, a w moim głosie wyraźnie słychać gniew i pretensje. Jeśli powiedział jej, że tutaj jestem, mam wystarczający powód, aby przestać tutaj mieszkać.
     - Nie, nic nie mówiłem - odpowiada, a ja wzdycham z ulgą. - Ale będziesz musiała sama to zrobić.
     - Nie mam zamiaru.


* * *


     Leżę na łóżku i czytam listy od Leona. Dziwnym trafem uspakajają mnie. I mimo iż znam jej już na pamięć - wciąż śmieję się z niektórych fragmentów. Zastanawiam się, czy zadzwonić do Jennifer. Brakuję mi jej. Ta kłótnia... To moja wina, może nie powinnam tak na nią naskakiwać - przecież wyświadczyła mi przysługę.
     Myślę także o mamie, tacie i Leonie. Jak to możliwe, że w tak krótkim czasie moje wszystkie poukładane sprawy szlag wziął? Dlaczego akurat w jednym momencie pojawiło się tyle zupełnie niepołączonych z sobą problemów? 
     Postanawiam wziąć się w garść i zadzwonić do mamy. Po naprawdę długich namowach ojca, zaczynam poważnie się nad tym zastanawiać. Co może się stać? Najwyżej nie będzie chciała ze mną rozmawiać. Szczerze mówiąc nie jestem pewna, czy właśnie nie tego od niej oczekuję...
     Sięgam po telefon i wybieram jej numer. Już mam wcisnąć zieloną słuchawkę, kiedy dzwoni do mnie jakiś nieznany numer. Zastanawiam się, kto to. Postanawiam to sprawdzić i odbieram. 
     - Halo? - Rozpoznaję głos Francesci. Dałam jej swój numer podczas spaceru w parku i kazałam jej dzwonić, jak coś będzie się działo lub po prostu będzie chciała pogadać. 
     - Fran, coś nie tak?
     - Obudził się.


* * *

Spięłam się i udało mi się dodać ten kiepski rozdział dzisiaj ;o Chciałam go dodać wczoraj, ale po jakimś czasie pisania straciłam ochotę, i wątpię, że rozdział w takim wypadku byłby niewiadomo jak dobry (nie twierdzę, że ten jest, ale i tak jest sporo lepszy niż gdyby wyglądał :D). Leon miał się obudzić później - wiem. Ale po ilości komentarzy stwierdziłam, że muszę to jednak przyspieszyć i oto jest :D Mam nadzieję, że zadowoleni ;)
Postanowiłam, że będę pisać od tej pory tylko Violettą. I tak ta postać przeważa w opowiadaniu, nią pisze mi się najlepiej i wątki typu Diego i Jenn czy Ludmiła i Fede nie będą jakoś specjalnie rozwinięte, coś tam się będzie działo, ale nie będzieci mogli tego dokładnie przeczytać :P Mam nadzieję, że ktoś ogarnia ;>
Usunęłam zakładkę "zapytaj bohatera", bo w sumie mało kto z niej korzystał, a jak będzie taka potrzeba, to po prostu ją dodam :) Zaktualizowałam z kolei zakładkę "Bohaterowie", więc serdecznie zapraszam :D
Postaram się napisać choć połowę rozdziału na GMLL, ale nie obiecuję, że pojawi się on w tym tygodniu. Nauczyciele się rozszaleli i skoro mam już za sobą wszystkie testy diagnostyczne uznali, że porobią sobie kartkóweczki :X I w dodatku mój wychowawca wymyślił sobie jakieś zajęcia rekreacyjno-sportowe i dzisiaj (tak, W SOBOTĘ -.-) musiałam pływać "smoczą łodzią" (to było obowiązkowe ://) Za tydzień będę znowu musiała iść w sobotę do sql i później już jakoś jedna sobota na miesiąc :<
Tyle z moich szkolnych problemów :D
Mam nadzieję, że rozdział się Wam podoba i czekam na opinie! :*

PS
Muszę zacząć pisać krótsze notki pod rozdziałem ;|| Jak ktoś to przeczytał, niech napisze tytuł ulubionej książki w komentarzu! :D (Może będę miała co czytać ^^)

Nicol :*

35 komentarzy = Rozdział 25

9.04.2014

Rozdział 24: Jak to się stało?

Siedzę i wyglądam przez okno. Zastanawiam się, jak daleko jest szpital, i jak długo już jadę. Mam wrażenie, że to cała wieczność.
     Udało mi się wziąć urlop. Nie wspominałam o prawdziwym powodzie; to by było niedorzeczne i od razu zaczęłyby się niepotrzebne pytania. Powiedziałam więc, że jadę do ojca, co po części jest prawdą. Nie widziałam go odkąd wyjechałam i dzisiaj go też nie zastałam. Zastanawiam się, czy to dobrze, czy źle. Na szczęście wciąż zostawia klucze w tym samym miejscu, więc weszłam, zostawiłam walizkę i ruszyłam do szpitala.
     Po jakiejś godzinie dojeżdżam. Płacę szybko taksówkarzowi  i dosłownie wbiegam do szpitala. Podchodzę do recepcji i spoglądam na blondynkę za biurkiem. Jest zajęta czymś w komputerze, więc chrząkam.
     - Tak, słucham? - pyta cieniutkim głosikiem. - W czym mogę pomóc?
     - Leon Verdas - odpowiadam szybko. - Gdzie leży Leon Verdas?
     - A kim pani dla niego jest?
     Nie rozważałam wcześniej tego pytania. Jeśli powiem prawdę - jak to, że jestem jego byłą kochanką lub przyjaciółką - nie wpuści mnie. Ale nie mogę powiedzieć, że jestem jego żoną czy dziewczyną. Z pewnością miała okazję poznać Francescę.
     Francesca! Dlaczego ja o niej nie pomyślałam? Jak mogłam być taka głupia?
     - Violetta? - słyszę i od razu wiem, że wykrakałam. To z pewnością głos nikogo innego, jak Francesca. Odwracam się więc niepewnie i spoglądam na nią. - Co ty tutaj robisz?
     - Ja... eee... - Przerywam i zaczynam szukać jakiejś bardzo dobrej wymówki. - Przyjechałam, żeby sprawdzić... co z Leonem. Eee... Nikt nic nam nie mówi, a cała firma się martwi, więc... wysłali mnie tutaj, żebym na własne oczy to zobaczyła.
     - Nie szkoda ci pieniędzy? Transport, nocleg? - pyta, ale widzę, że mi uwierzyła. Nie wiem jak to się stało, ale na pierwszy rzut oka widać, że to kupiła.
     - Nie, kosztami się nie przejmuj. Firma... się złożyła - uśmiecham się niepewnie. - Nie mów tylko nic teściowi. Nie wie, że tu jestem i nie jestem pewna, jak by to przyjął...
     Dopiero teraz zauważam, że nie ma na twarzy ani trochę makijażu. Jej oczy są z kolei napuchnięte; zapewne od płaczu. Uczesana jest w byle jaki kitek, a ubrana w leginsy i zwykłą, luźną koszulkę. Dostrzegam, że jej brzuch jest dużo bardziej widoczny.
     - Co z nim? - zadaję niepewnie pytanie po chwili.
     W odpowiedzi zaczyna płakać. Nie wiem, dlaczego to robię, ale podchodzę i ją do siebie przytulam. Stwierdzam po prostu, że tego właśnie potrzebuje. Jest tu kompletnie sama, jej mąż - którego kocha - leży w śpiączce i nawet nie wiadomo, czy się obudzi. Musi być załamana. I z pewnością potrzebuje właśnie tego, aby do kogoś się przytulić i ktoś mógł ją pocieszyć.
     - Będzie dobrze - szepczę. - Zobaczysz, niedługo się obudzi i wszystko wróci do normy.
     - Nie widziałaś, w jakim jest stanie - odpowiada przez łzy. W mojej głowie pojawiają się najgorsze obrazy Leona. Widzę go zmasakrowanego, jak jest cały w krwi, a rany są tak wielkie, że gdyby ktoś mi nie powiedział, że to on, nie poznałabym go.


* * *


     Po kilku minutach udaje mi się w miarę uspokoić Włoszkę i siedzimy w małej kafejce. Chciałam od razu tam wejść, ale w tej chwili ma jakieś badania. Czekam więc z nią, popijając wodę. Od ludzi w firmie można się bardzo mało dowiedzieć. Najwięcej wie ojciec Leona, który zajmuje się przełożeniem wszystkich najmniej ważnych spotkań, aby móc tu przyjechać. 
    Postanawiam zadać pytanie, które nie daje mi spokoju. Boję się, że Francesca znowu wybuchnie płaczem, ale muszę o to zapytać.
    - Jak to się stało?
    Widzę po jej twarzy, że nie chce za bardzo o tym opowiadać. Nie dziwię się jej. Dostrzegam, że walczy sama z sobą, aby się nie rozpłakać i mi opowiedzieć. W końcu udaje się jej coś powiedzieć.
     - Leon jechał do pracy i... na skrzyżowaniu jakiś młody chłopak wjechał prosto w jego samochód od strony kierowcy. Leon nie popełnił żadnego błędu, to ten dzieciak powinien stać. - Chowa twarzy w dłoniach. - Ledwo udało mu się przeżyć... Gdyby nie szybka interwencja już by nie żył.
     Chwilę mi zajmuje aż przyswoję wszystkie słowa brunetki. Leon mógł umrzeć. I to z winy jakiegoś dzieciaka. Mogło go nie być już na tym świecie. Mogłabym go już więcej nie zobaczyć, jak się uśmiecha. Nie słyszeć...
     Nadal zresztą nie jest powiedziane, że tak się nie stanie. Nie wiadomo, czy przeżyje. Boże.
     Zakrywam dłońmi twarz i powstrzymuję się, aby się nie rozpłakać. Nie mogę tego zrobić teraz, przy Fran. Wyciągam rękę i zdejmuję dłoń brunetki z jej twarzy. 
     - Wszystko będzie dobrze - zapewniam ją, choć sama nie do końca w to wierzę. - Pamiętaj, że nie możesz się denerwować. Leon się obudzi, prędzej czy później, a ty musisz zadbać o to, aby miał potem możliwość zobaczenia waszego synka; całego i zdrowego.
     Zanim odpowiada do pomieszczenia wchodzi pielęgniarka, oznajmiająca, że możemy go zobaczyć. Wychodzimy więc i kierujemy się do odpowiedniej sali. Brunetka wchodzi pierwsza. Ja staję jeszcze i biorę głęboki wdech. Następnie wydycham powietrze i niepewnie wchodzę.
     Widzę go. Jest podpięty do przeróżnych maszyn i leży. Wygląda jakby już umarł. Na twarzy ma parę ran, na rękach i tej części klatki piersiowej, którą mogę ujrzeć również. Na krześle obok łóżku siada brunetka. Podchodzę bliżej. Nie ukrywam, że takiego widoku się nie spodziewałam.
     - Teraz rozumiesz? - chrypie Włoszka. Przenoszę na nią wzrok, ale nie odpowiadam.


* * *


     Kiedy wracam do domu ojca, zastaję go. Staje w progu, gdy słyszy, że wchodzę. Widzę, że jest wyraźnie zdziwiony akurat moją obecnością. Nie dziwię mu się, nie kontaktowaliśmy się od lat. Zapewne jestem ostatnią osobą, której by się tu spodziewał. 
     W ogóle się nie zmienił. Wciąż ma tą swoją siwą bródkę, taką samą fryzurę i granatowy sweter bez golfu, który dostał ode mnie kiedyś na urodziny. Chcę się uśmiechnąć na ten widok i powiedzieć coś, ale czuję, że muszę w końcu przestań udawać tą twardą, mogę to teraz zrobić. 
     Z moich oczu automatycznie zaczynają płynąć łzy i tylko spoglądam na niego.
     - On może umrzeć - mamroczę cicho. Tata mimo, iż nie wie o kogo mi chodzi, podchodzi i przytula mnie do siebie.


* * *


     Siedzę na kanapie pod kocem, pijąc ulubioną herbatę. Tata siedzi po drugiej stronie i co jakiś czas pyta, czy czegoś nie potrzebuję. Opowiedziałam mu o wszystkim. Zupełnie zapomniałam, dlaczego wyjechałam i się z nim nie kontaktowałam. Mówiłam, tak jakby wciąż było między nami wspaniale, jakby nigdy nie rozwiódł się z mamą, a ja wciąż byłabym jego "córeczką tatusia". 
      Po około godzinie udało mi się opanować płacz i po prostu siedzę, rozmawiając z nim. Ku mojemu zdziwieniu - nie ocenia mnie. Po prostu mnie wspiera. Nie powtarza tylko, że to złe i powinnam zerwać z nim kontakt, bo ma żonę i spodziewa się dziecka. Mówi jakby to było coś zupełnie odpowiedniego.
      Po jakimś czasie wzdycha głośno.
      - W coś ty się wpakowała, Ola? - pyta. Uśmiecham się w duchu na dźwięk wypowiadanego przez niego "Ola". Tylko on tak mówił, tylko on skracał nawet skrócenie mojego imienia. I tylko gdy on to wypowiada, ma to dla mnie jakieś znaczenie.
      - Nie wiem, tatusiu - odpowiadam i ponownie się przytulam.

* * *

I tak oto prezentuje się 24 :) Uważam, że jest dużo lepsza od 23 (i mam nadzieję, że wy też tak myślcie. Od razu mówię, że skupię się przez 3-5 rozdziałów na relacjach Vilu i jej ojca lub Vilu i Fran. Leon sobie śpi i tak póki co zostanie ^^. I nie mówię, że się obudzi ;D Happy end'y są przereklamowane! XDD Ale czy doczekacie się go tutaj... Pożyjemy, zobaczymy :P Wiem, że Leon, szpital, śpiączka itd. są przereklamowane. W 3/4 ff można to znaleźć, ale postaram się aby u mnie było to w miarę oryginalne :)
Jak tam w nowy rok szkolny? Czy tylko ja po 3 dniach mam już dość? :D Mam już pozapowiadane kartkówki, zadania domowe i nauczyciele gadają już o maturze ;| Co z tego, że jestem w pierwszej klasie, no nie? :X Dzisiaj nie miałam przedsiębiorczości, więc napisałam ten oto rozdział, ale nie przyzwyczajajcie się, że będzie tak co tydzień ;P To tylko wyjątek od zasady, iż rozdziały będą pojawiały się zazwyczaj w weekendy ;))

Czekam na opinie :*

Nicol :*

50 koemntarzy = Rozdział 25