Rozdział dedykuję Kini :* Masz skoro Ci tak zależy :p
Wędrowała ulicami Buenos Aires, oświetlonymi tylko latarniami. Uwielbiała to miasto nocą. Kiedyś mogła pozwolić sobie na codzienne spacery po zachodzie słońca, ale teraz, przez pracę nie miała czasu na wystarczająco długie wyjście, wyrwanie się od rzeczywistości. Kochała, gdy w miarę zimny wiatr czuła na swojej twarzy i we włosach. W tym momencie nie bała się nawet podejrzanych ludzi, których twarzy nie mogła ujrzeć przez panującą ciemność.
- Przestań stawiać go wciąż w aż tak złym świetle. - Przerwał jej. - Skoro Twoja matka się z nim spotyka, nie może być aż taki zły.
- Diego, nie broń go. - Poprosiła dość spokojnym tonem. - Dobrze wiesz, jaki jest.
- Nie, nie wiem, bo wciąż wszystko wyolbrzymiasz.
- Ja wyolbrzymiam?! - Nie dowierzała w słowa swojego chłopaka. - Diego, on mnie uderzył!
- Najwyraźniej go sprowokowałaś. - Stwierdził. - Skończmy już ten temat.
- Łatwo Ci powiedzieć. - Odpowiedziała. - To nie ty wracasz do domu, w którym obrywasz od faceta własnej matki, a potem idziesz na spotkanie z Twoim chłopakiem, który go broni.
Zanim zdążył odpowiedzieć, wycofała się i odeszła. Była zdziwiona postawą bruneta. Powinien jej bronić, zrobić coś.
Nagle usłyszała znajomy śmiech. Przez chwilę się zastanawiała, ale przypomniała sobie do kogo on należy. Odwróciła się w tamtą stronę i upewniła się, że miała rację. Przyśpieszyła krok, żeby jak najszybciej oddalić się od nich. Kiedy już miała skręcać, kobieta ją zawołała. Przystanęła i zamknęła oczy, zdenerwowana niepowodzeniem ze swojej strony. Powoli się odwróciła, a jej szef z żoną stali już przed nią.
- Hej. - Przywitała się brunetka z uśmiechem, po czym ją przytuliła. Niepewnie oddała uścisk i jej odpowiedziała.
- Hhhej. - Zwróciła się niepewnie do Leona.
- Hej...
- Co u Ciebie? - Zadała pytanie Włoszka, jakby były dobrymi przyjaciółkami.
- Nic ciekawego. - Odpowiedziała. Chciała jak najszybciej zakończyć rozmowę i wrócić do domu. - Śpieszę się, muszę iść...
- Poczekaj! - Zatrzymała ją swoim głosem, gdy kawałek odeszła. Odwróciła lekko głowę. - Będziesz jutro na przyjęciu?
- Tttak...
* * *
- No... to gdzie jest seksi szef? - Zapytała, gdy weszły do wielkiej posiadłości starszego Verdasa.
- Jenn, błagam, odpuść sobie dzisiaj. - Poprosiła. - Tutaj jest jego ojciec i żona.
- Nie! Mam za mało czasu, żeby sobie odpuszczać. - Stwierdziła. - Przecież nie będę z nim flirtować przy żonie.
Szatynka westchnęła głośno. Musiała ją jakoś zatrzymać, pozostawała kwestia, jak. Zanim się obejrzała blondynki już nie było. Zaczęła się rozglądać, ale nie było po niej śladu.
- Po co ja w ogóle Cię tu zabierałam? - Szepnęła do siebie.
Postanowiła się trochę rozejrzeć po domu swojego szefa. Nie pracowała w tej firmie za długo, z czym wiąże się to, że nie bywałą na przyjęciach organizowanych przez państwo Verdas i nigdy nie przebywała w ich willi. Weszła bardziej w głąb i przyjrzała się ogromnemu holowi. Kafelki na podłodze były tak czyste i błyszczące, że było widać w nich swoje odbicie. U góry wisiał drogi żyrandol, który był w stanie oświetlić całe pomieszczenie. Na widoku stały wielki schody, na których szczycie było widać eleganckie balustrady i pełno drzwi, na dole było ich równie dużo.
Po chwili weszła do pomieszczenia, w którym odbywało się całe przyjęcie. Mnóstwo elegancko ubranych ludzi, duży bufet, kelnerzy chodzący to z jedzeniem, to z szampanem lub innym napojem alkoholowym. Po środku stał fortepian, aktualnie nikt nic nie grał.
- Po co ja w ogóle Cię tu zabierałam? - Szepnęła do siebie.
Postanowiła się trochę rozejrzeć po domu swojego szefa. Nie pracowała w tej firmie za długo, z czym wiąże się to, że nie bywałą na przyjęciach organizowanych przez państwo Verdas i nigdy nie przebywała w ich willi. Weszła bardziej w głąb i przyjrzała się ogromnemu holowi. Kafelki na podłodze były tak czyste i błyszczące, że było widać w nich swoje odbicie. U góry wisiał drogi żyrandol, który był w stanie oświetlić całe pomieszczenie. Na widoku stały wielki schody, na których szczycie było widać eleganckie balustrady i pełno drzwi, na dole było ich równie dużo.
Po chwili weszła do pomieszczenia, w którym odbywało się całe przyjęcie. Mnóstwo elegancko ubranych ludzi, duży bufet, kelnerzy chodzący to z jedzeniem, to z szampanem lub innym napojem alkoholowym. Po środku stał fortepian, aktualnie nikt nic nie grał.
* * *
- Hej, przystojniaku. - Powiedziała do szatyna stojącego tyłem. Od razu się odwrócił, aby sprawdzić, kto się z nim wita w ten sposób.
- Hej...
- Jennifer. - Dokończyła, widząc, że nie pamięta jej imienia. Mimo zerowego zainteresowania jej osobą, nie odpuściła. - Gdzie Twoja żona?
- Nie mogła przyjść, źle się poczuła i postanowiła zostać w domu.
- Zdarza się. - Machnęła ręką. - W ciąży to normalne. Niedługo zaczną się hormony, będzie nie do wytrzymania, będziesz miał jej dość...
- Chwila! - Przerwał jej, bo czuł, że blondynka dopiero się rozkręca. - Chcesz mnie pocieszyć, zniechęcić...?
- Po prostu uświadomić. - Uśmiechnęła się. - Planowaliście to dziecko? - Zapytała. - Pytam, dlatego, że Violetta wspominało mi o tym, że nie jesteście małżeństwem zbyt długo...
- Nie, ale cieszymy się równie bardzo, jak gdybyśmy się o nie starali. - Odpowiedział. - Właśnie, Violetta. Jest tutaj?
- Tak, ale jest zajęta. - Oznajmiła, chcąc jak najdłużej z nim rozmawiać. - Rozmawia z... jakimś facetem, wiesz... lepiej jej nie przeszkadzać.
- Jakimś facetem?
- Tak. - Chciała jak najszybciej zmienić temat, nie wiedziała jednak, na jaki. Nagle spostrzegła fortepian. - Grasz?
Verdas z początku nie zrozumiał, o co chodzi, ale po chwili się odwrócił i ujrzał instrument. Ponownie skierował swój wzrok na blondynkę.
- Kiedyś się uczyłem, ale to było lata temu...
- Chodź, pokażesz, co potrafisz. - Powiedziała, i zanim zdążył coś odpowiedzieć, pociągnęła go w odpowiednie miejsce. Usiedli i Jennifer ułożyła swoje palce na klawiszach. Zaczęła grać, zaś szatyn uważnie jej słuchał.
Po niedługim czasie koło fortepianu zjawiło się więcej osób. Należała do nich także siostra blondynki. Zastanawiała się, jak działać, co zrobić zanim ulegnie urokowi jej siostry.
- Nie mogła przyjść, źle się poczuła i postanowiła zostać w domu.
- Zdarza się. - Machnęła ręką. - W ciąży to normalne. Niedługo zaczną się hormony, będzie nie do wytrzymania, będziesz miał jej dość...
- Chwila! - Przerwał jej, bo czuł, że blondynka dopiero się rozkręca. - Chcesz mnie pocieszyć, zniechęcić...?
- Po prostu uświadomić. - Uśmiechnęła się. - Planowaliście to dziecko? - Zapytała. - Pytam, dlatego, że Violetta wspominało mi o tym, że nie jesteście małżeństwem zbyt długo...
- Nie, ale cieszymy się równie bardzo, jak gdybyśmy się o nie starali. - Odpowiedział. - Właśnie, Violetta. Jest tutaj?
- Tak, ale jest zajęta. - Oznajmiła, chcąc jak najdłużej z nim rozmawiać. - Rozmawia z... jakimś facetem, wiesz... lepiej jej nie przeszkadzać.
- Jakimś facetem?
- Tak. - Chciała jak najszybciej zmienić temat, nie wiedziała jednak, na jaki. Nagle spostrzegła fortepian. - Grasz?
Verdas z początku nie zrozumiał, o co chodzi, ale po chwili się odwrócił i ujrzał instrument. Ponownie skierował swój wzrok na blondynkę.
- Kiedyś się uczyłem, ale to było lata temu...
- Chodź, pokażesz, co potrafisz. - Powiedziała, i zanim zdążył coś odpowiedzieć, pociągnęła go w odpowiednie miejsce. Usiedli i Jennifer ułożyła swoje palce na klawiszach. Zaczęła grać, zaś szatyn uważnie jej słuchał.
Po niedługim czasie koło fortepianu zjawiło się więcej osób. Należała do nich także siostra blondynki. Zastanawiała się, jak działać, co zrobić zanim ulegnie urokowi jej siostry.
* * *
- Kim jest ta blondynka? - Zapytał swojego asystenta. - Z tego co wiem, nie pracuje w mojej firmie.
- Nie, jest siostrą Castillo. - Odpowiedział bez zawahania.
Mężczyzna pod wieloma względami miał dziwne zwyczaje. Asystenci są jednym z nich. Miał ich dwóch; Ludmiłę oraz Philipa. Ludmiła byłą do spraw firmowych, ale takich jak na przykład parzenie kawy czy wykonywanie prostych poleceń. Philip zaś był jego prawą ręką. Pomagał w firmie, ale także poza nią. Pracował 24 godziny na dobę i zajmował się rzeczami jak choćby śledzenie podejrzanych pracowników. Od pewnego czasu jego zadaniem jest śledzenie Castillo i czekanie na najmniejszy błąd, żeby potem móc opowiedzieć o tym swojemu szefowi, a ten mógł ją wylać.
- Niewiele. - Oznajmił. - Przyjechała z bodajże Madrytu i mieszkają razem. Jest ginekologiem Twojej synowej.
W pewnym momencie ujrzeli także szatynkę. Usiadła obok, pchając przy tym swoją siostrę. Sprawiła tym, że ta przestała grać.
- Jenn, muszę porozmawiać z Leonem. - Oznajmiła, uśmiechając się. - To bardzo ważne. - Dodała, wstała i pociągnęła Verdasa za sobą na zewnątrz. Mężczyźni odprowadzili ich wzrokiem aż do drzwi wejściowych.
- Idź za nimi. - Rozkazał.
Jennifer zaś oparła zdenerwowana głowę o fortepian i westchnęła głośno. Tak dobrze mi szło, a ona musiała to zepsuć, pomyślała.
* * *
Wyszli na zewnątrz i skierowali się do ogrodu, znajdującego się na posesji. Usiedli na ławce i przez dłuższą chwilę się do siebie nie odzywali. Oboje nie mieli pojęcia, co w tej sytuacji powiedzieć. W końcu nie codziennie żonaty szef całuje się ze swoją pracownicą.
- W końcu mamy szansę porozmawiać. - Zauważył. - Ten pocałunek w windzie...
- Nie powinien się zdarzyć. - Przerwała mu. Chciała coś odpowiedzieć, ale ta kontynuowała swoją wypowiedź. - To było pod wpływem chwili. Po prostu dobrze nam się rozmawiało, i oboje nas poniosło. Oboje tego żałujemy. Masz żonę i niedługo doczekasz się dziecka, a ja nie chcę, żeby ten pocałunek wpłynął jakoś na pracę. Dlatego zapomnijmy o nim.
Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, wstała z ławki i odeszła. Postanowiła wrócić do domu. Nie chciała udawać, że wszystko jest w porządku, nie mogła. Niestety w połowie drogi nie wytrzymała i wybuchła płaczem. Przysiadła na pierwszej lepszej ławce i ukryła twarz w dłoniach.
- Widzę, że nie wytrzymujesz już tej rozłąki. - Usłyszała znajomy głos.
Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, wstała z ławki i odeszła. Postanowiła wrócić do domu. Nie chciała udawać, że wszystko jest w porządku, nie mogła. Niestety w połowie drogi nie wytrzymała i wybuchła płaczem. Przysiadła na pierwszej lepszej ławce i ukryła twarz w dłoniach.
- Widzę, że nie wytrzymujesz już tej rozłąki. - Usłyszała znajomy głos.
* * *
Końcóweczka się podoba? xD Być może niektórzy domyślają się, kim jest ten głos, a jeśli nie dowiecie się w 11 :p Ten bankiet nie do końca wyszedł tak, jak chciałam, ale chyba nie jest aż tak źle. Tak w ogóle to początek tego rozdziału miał być końcówką poprzedniego, ale coś się usunęło ://
Zdradzę Wam, że mam mnóstwo czasu i weny, więc rozdziały powinny być częstsze :)
Czekam na opinię :)
Im więcej kom, tym szybciej next ;p
Nicol :*