Jest słaby - bardzo słaby. Ale przytomny. Ma otwarte oczy, rusza się! Ledwo, ale rusza. Jest cały poobijany. Mam ochotę wbiec tam i rzucić mu się na szyję. Nie mogę jednak. Obok siedzi Francesca, wieje od niej szczęściem na kilometr. Głaszcze go po policzku, uważając aby nie sprawić, żeby coś go bolało.
Wyglądają jak przykładne, szczęśliwe małżeństwo, które naprawdę się kocha najbardziej na świecie. W dodatku spodziewają się dziecka. Jedyne co tu nie pasuje to moja osoba. Nie jestem jednak w stanie odejść. Moje nogi postanawiają odmówić mi posłuszeństwa i nie potrafię się ruszyć. Stoję jak ostatnia idiotka i obserwuję ich. Jego. Tak dobrze widzieć go, gdy nie śpi. Nawet ze swoją żoną.
W pewnej chwili Włoszka dostrzega mnie i mówi coś do szatyna. Ten momentalnie odwraca się zdziwiony w stronę szyby i spogląda na mnie. Uśmiecha się lekko i kręci głową. Właściwie to nie wiem, dlaczego.
Brunetka wstaje i wychodzi z pomieszczenia. Odwracam się w jej stronę i spoglądam na nią zdziwiona. Bez słowa podchodzi i przytula mnie. Mimo zaskoczenia oddaję uścisk i po chwili czuję, że jej łzy spływają na moją koszulkę.
- Obudził się - szepcze, a ja tylko gładzę ją po plecach.
Kiedy się odsuwa, mówi tylko, że idzie na chwile do łazienki i odchodzi. Odwracam się z powrotem w stronę okna. Dostrzegam, że Leon przyglądał się naszemu uściskowi. Z uśmiechem wykonuje prawie niewidoczny gest, którym prosi mnie, abym weszła do pomieszczenia. Wzdycham cicho i wykonuję jego prośbę. Niepewnie wchodzę do sali i powolnym krokiem podchodzę do łóżka Verdasa. Nie spuszcza ze mnie wzroku, co - nie ukrywam - mnie peszy. Przysuwam bliżej taboret i siadam.
- Ślicznie wyglądasz - mówi słabym głosem. Rumienię się, ale po chwili stwierdzam, że wcale tak nie uważa. Mam na sobie stary T-shirt i zwykłe rurki, pod oczami nadal są wory. Nie mam ani grama makijażu.
- Chciałabym powiedzieć ci to samo - zaczynam - ale niestety bym cię okłamała. Zresztą jak ty mnie teraz.
Uśmiecha się szerzej i wyciąga rękę, Kładzie ją na moim kolanie i przesuwa po nim kciukiem. Kładę swoją dłoń na jego i uśmiecham się do niego szczerze.
- Nie wierzę, że tutaj przyjechałaś - mówi.
- Nie wierzę, że mogłeś umrzeć.
- Ale nie umarłem i czuję się świetnie.
- Widać - mówię sarkastycznie, a gdy widzę jego skwaszoną minę, cicho chichoczę.
Zanim zdąży coś odpowiedzieć, wraca Francesca. Leon tak szybko jak umie, bierze rękę z mojego kolana i spogląda na swoją żonę. Ta uśmiecha się do naszej dwójki i siada na łóżku Leona.
- Na pewno niczego nie potrzebujesz? - pyta troskliwie, po czym kładzie swoją dłoń na jego. W odpowiedzi kręci głową.
* * *
Po niedługim czasie, Francesca wraca do domu. Wystarczył wykład o bezpieczeństwu dziecka od Leona i od razu go posłuchała. Jest słodki, gdy mówi o swoim synu. Ma wtedy taki błysk w oku i wiem, że już sobie wyobraża, jak będzie wyglądało jego życie po narodzinach.
- Kiedy wyjeżdżasz? - pyta po jakimś czasie.
- Za 2 dni. Nie mam tyle wolnego - wyjaśniam.
- Zwrócę ci koszty podróży po wyjściu ze szpitala. - Po wypowiedzeniu tych słów zaczynam zastanawiać się, czy śmiać się, czy denerwować.
- Żartujesz, prawda? - pytam z uśmiechem. Na początku naprawdę biorę to za żart. Widząc jednak jego poważną minę, dodaję: - Leon, będziesz miał teraz na głowie masę innych kosztów. A ja tutaj nie przyjeżdżałam, bo ktoś mi kazał. Przyjechałam sama z siebie, na urlop. Odwiedziłam przy okazji tatę, pomogłam Francesce, a teraz wracam do pracy. Tyle, temat skończony.
Ale dla Leona nie istnieje coś takiego jak "temat skończony", dopóki on nie ma ostatniego zdania. Po dłuższych przekonaniach, udaje mi się jednak namówić go odpuszczenia. Siedzę z nim bardzo długo i wracam dopiero nad ranem. Od razu kładę się do łóżka i zasypiam.
- Kiedy wyjeżdżasz? - pyta po jakimś czasie.
- Za 2 dni. Nie mam tyle wolnego - wyjaśniam.
- Zwrócę ci koszty podróży po wyjściu ze szpitala. - Po wypowiedzeniu tych słów zaczynam zastanawiać się, czy śmiać się, czy denerwować.
- Żartujesz, prawda? - pytam z uśmiechem. Na początku naprawdę biorę to za żart. Widząc jednak jego poważną minę, dodaję: - Leon, będziesz miał teraz na głowie masę innych kosztów. A ja tutaj nie przyjeżdżałam, bo ktoś mi kazał. Przyjechałam sama z siebie, na urlop. Odwiedziłam przy okazji tatę, pomogłam Francesce, a teraz wracam do pracy. Tyle, temat skończony.
Ale dla Leona nie istnieje coś takiego jak "temat skończony", dopóki on nie ma ostatniego zdania. Po dłuższych przekonaniach, udaje mi się jednak namówić go odpuszczenia. Siedzę z nim bardzo długo i wracam dopiero nad ranem. Od razu kładę się do łóżka i zasypiam.
* * *
Ze zdenerwowania, dokładnie rozglądam się po pomieszczeniu. Jestem w przytulnej, małej kawiarni. Od 30 minut czekam na mamę i zastanawiam się, jak wygląda, co mi powie. Nie widziałam się z nią już od kilku lat. Nawet nie wiem, po co to spotkanie. Ono niczego nie zmieni.
Równo o 16, do lokalu wchodzi moja matka. Poznaję ją od razu. Przefarbowała włosy na blond. Ma na sobie błękitną sukienkę i biały sweter. Wygląda dużo młodziej niż powinna. W ostatnich latach, w których ją widziałam niewiarygodnie się postarzała. Mam świadomość, że po części była to moja wina.
Na mój widok jej twarz się rozpromienia i szybko podchodzi do stolik przy którym siedzę. Wstaję i witam się z nią niepewnie. Już podczas tych dwóch słów, trzymam ją na dystans. Siada naprzeciwko mnie.
- Pięknie wyglądasz - mówi. Mam na sobie koszulkę w czarno-białe pionowe paski i niebieski sweter. Do tego zwykłe rurki i trampki. Moje włosy są związane w byle jaki kucyk, a mojego makijażu prawie nie widać. Zdarzało mi się wyglądać lepiej, ale mimo to odpowiadam:
- Dziękuję, ty też.
- Bardzo cieszę się, że w końcu postanowiłaś się spotkać i...
- Od razu mówię - przerywam jej - że gdyby nie tata, nie byłoby mnie tutaj. I nie mam zbyt dużo czasu.
Widzę na jej twarzy rozczarowanie. Ale zdziwiłabym się, gdyby spodziewała się, że teraz wpadnę jej w ramiona i będziemy najlepszymi przyjaciółkami - co to to nie. Przyszłam jej wysłuchać, kiedy skończy po prostu wyjdę.
- Nadal się gniewasz.
- Dziwisz mi się?! - wybucham, gdy tylko słyszę jej zdziwiony ton. - Myślałaś, że co?! Że parę lat zostanę sama, bez najmniejszego kontaktu z tobą, i nagle o wszystkim zapomnę? Myliłaś się. Bo nigdy nie zapomnę. I nie jestem pewna, czy w ogóle kiedykolwiek ci wybaczę. Przyszłaś tutaj sprawdzić, czy "nadal się gniewam"? Bo jeśli tak, to możemy się pożegnać.
- Violu, nie denerwuj się tak. Miałam po prostu nadzieję, że w końcu mi wybaczysz. Postaramy się...
- Jeśli chcę, żeby ktoś mi coś wybaczył, staram się o to. A nie urywam kontakt i mam tego kogoś głęboko gdzieś.
* * *
I oto 26.
Rozdział jest nudny i ogólnie kiepski, wiem. Nie mam pojęcia jednak czy w ogóle ktoś na niego czekał. Ilość komentarzy znacznie zmalała i naprawdę nie wiem, dlaczego. Coś jest źle/nie podoba się Wam, to po prostu to piszcie.
I uznałam, że skoro tutaj jest mniej oczekujących, bardziej będę starała się pisać częściej na GMLL niż tutaj.
Planowałam nowe opowiadanie. Mam nadzieje, że wypali, a tymczasem zapraszam do zakładki "Prologi", będą się tam pojawiały początki nowych opowiadań, a Wy będziecie mogli je komentować i doradzić mi, który z nich byłby najlepszy.
40 komentarzy = Rozdział 27