7.27.2014

Rozdział 18: Dostałem pracę

Budzę się wtulona w tors Leona. Musiałam zasnąć wczoraj, gdy rozmawialiśmy. Lekko wychylam głowę, żeby spojrzeć na zegarek, i patrzę, która jest godzina.
     Gdy uświadamiam sobie, że jest późno zrywam się z łóżka i zaczynam biegać po pokoju, w celu znalezienia odpowiednich rzeczy. Podchodzę do szafy i biorę pierwszą lepszą sukienkę, kiedy Leon się budzi. Spogląda na mnie zdezorientowany.
     - Zasnęliśmy wczoraj - mówię szybko, zabierając buty. - Jest późno.
     - Cholera - klnie do siebie, po czym wyciąga telefon.
     Na podłogę spadam i jedna ze szpilek, więc kucam, żeby ją podnieść.
     - 16 nieodebranych połączeń od Francesci.
     Spuszczam głowę i zupełnie zapominam o tym, żeby podnieść buta. Nie lubię, gdy o niej mówi. Nie robi tego aż tak często czy specjalnie, a nawet o niej nie opowiada - jest to tylko wspomnienie o tym, że będzie się martwiła lub dzwoniła, ale gdy już to robi, o wszystkim zapominam. Myślę tylko o tym, że ona siedzi i się martwi, gdy ja zabawiam się z jej mężem.
     Często stawiam się na jej miejscu. Gdybym miała męża, z którym spodziewałabym się dziecka, nie chciałabym, żeby mnie zdradzał - idiotyzm; nikt by tego nie chciał. Na pewno, gdybym dowiedziała się o czymś takim, od razu zerwałabym z partnerem. Cierpiałabym. To straszne, kiedy okazuje się, że osoba, którą się kocha, woli kogo innego - i nawet nie trzeba tego doświadczyć, aby wiedzieć, że to z pewnością boli.
     Ale nie potrafię tego zakończyć. Za bardzo go kocham, i owszem - jestem wredną suką, ale nie umiem, nie chcę tego zmieniać.
     Po chwili się otrząsam i bez słowa wstaję, po czym idę do łazienki.


* * *


     Gdy tylko wchodzę do biura, pędzę w stronę windy, która - jak na złość - okazuje się zepsuta. Skręcam więc w stronę schodów i biegnę po nich, aby dotrzeć chociaż tą minutę szybciej. Oczywiście - w połowie drogi łamie mi się obcas. To zdecydowanie najbardziej pechowy dzień w moim życiu.
     Ściągam buty i biegnę na boso. Kiedy jestem już na odpowiednim piętrze, zmierzam do swojego gabinetu. Niestety zatrzymuje mnie głos szefa, mówiący o tym, że mam się u niego wstawić. Jak mnie zwolni, to przysięgam, że popadnę w depresję, będę topiła smutki w czekoladzie, a potem Leon ze mną zerwie, bo będę zbyt gruba, by zmieścić się w ulubione ciuchy.
     Wchodzę do gabinetu, trzymają jeden but w jednej ręce, a drugi w drugiej. Mężczyzna mierzy mnie wzrokiem, a kiedy dostrzega szpilki w moich dłoniach, jak najszybciej chowam je za siebie. Nie wiem, dlaczego. Stoję i patrzę na niego, wyczekując, aż coś powie - cokolwiek. On jednak tylko siedzi i patrzy na mnie, co jest jeszcze bardziej stresujące niż to, gdyby na mnie w tej chwili krzyczał.
     - Dlaczego się Pani spóźniła?
     - Ja...
     ... spóźniłam się, bo gdy pański syn opowiadał o tym, jakim to Pan jest chamem, zasnęłam i zaspałam - dokańczam w myślach, i gryzę się w język za to, że w ogóle taka odpowiedź przyszła mi do głowy.
     Zastanawiam się nad odpowiedzią już chyba 5 minut, a on tylko siedzi. Siedzi i wciąż mierzy mnie wzrokiem. Szczerze zaczynam się go bać.
     - Doczekam się odpowiedzi DZISIAJ? - zapytał, ze specjalnym naciskiem na ostatnie słowo.
     - Jja... zaspałam.
     - Panno Castillo - zaczyna i wstaje. Nienawidzę, kiedy ktoś mówi do mnie "Panno Castillo", Ben wciąż tak mówił; to na mnie, to na mamę. - Dobrze Pani wie, jaki ważna w tej firmie jest punktualność.
     Kiwam głową.
     - Może za czasów, gdy Leon był szefem, mogła się Pani spóźniać do woli - kontynuuje. Gdy Leon był szefem, mogłam oddychać bez pozwolenia, i nie czuć się jak w więzieniu, myślę. - Ale ja nie jestem moim synem, i nie będę tolerował żadnego: nawet najmniejszego spóźnienia, a takowe nie zdarza się Pani po raz pierwszy.
     Zwolni mnie, powtarzam w myślach. Zwolni na zbity pysk. Wyląduję na ulicy.
     Słyszę to w jego głosie. Był poważny, surowy, a także zły. Podpadłam mu, a - wnioskując po wczorajszym zachowaniu Leona - zapewne był zły. Wczoraj był, a mimo iż znam go krótko, wiem, że złość tak szybko mu nie przechodzi. Czeka tylko w spokoju, aż nawinie mu się osoba, na której może się wyżyć. Wykorzysta każdą okazję na to, a ta jest wprost idealna. Tym bardziej, że niezbyt mnie lubi, i to wcale tak nietrudno zauważyć.
     Już ma dokończyć ostatnie zdanie - które zapewne brzmiało by "Zwalniam cię" - gdy do gabinetu wchodzi Leon. Jest przebrany; ma na sobie dżinsową koszulę i brązowe rurki, a na nogach trampki. Częściej widywałam go w garniturze, niż w takich luźnych ciuchach. Muszę przyznać, że tak wygląda o wiele lepiej.
     Zaraz stracisz pracę, a myślisz o tym, jak ubiera się twój żonaty kochanek, karcę się w myślach.
     - Przeszkadzasz - oznajmia mój szef. - Właśnie rozmawiam z Panną Castillo.
     - Napisz jej listę zażaleń i wyślij pocztą, ja teraz mogę rozmawiać; drugiej szansy nie będzie - mówi, takim stanowczym głosem, jakiego jeszcze u niego nie słyszałam.
     Mam wrażenie, że przy swoim ojcu jest kimś zupełnie innym. Z młodego, przystojnego mężczyzny, który mimo iż wie, co to zabawa i dąży do tego, aby zaczerpnąć jej jak najwięcej, troszczy się o dobro innych, zmienia się w poważnego, stanowczego i wrednego człowieka, którego nie obchodzi nikt inny poza nim samym.
     Nie mam pojęcia, dlaczego tak się z nim dzieje, a nawet co o tym myśleć.
     - Panno Castillo, może Pani wyjść. Zawołam Panią później.
     Odwracam się, i zanim jeszcze wyjdę, mówię do Leona "dziękuję", ale takim cichym tonem, że zrozumiałby mnie tylko z ruchu warg. Następnie opuszczam gabinet szefa, i wracam do swojego rozmyślając, o czym rozmawiają.

Jennifer

     Kiedy wracam z pracy, zaczepia mnie ten kretyn - Diego. Cholera, czego ten gościu ode mnie chce?, pytam wkurzona w myślach. Żałuję tego, że się z nim spotykałam. Teraz nie zaczepia Violetty, tylko mnie. A to, że wciąż wypytuje mnie o Violę i jej "rodzinę", robi się z lekka chore. Jakby był jakimś prześladowcom. Pewnie dlatego wciąż odpowiadam mu tylko: tak, nie lub nie wiem. Niech lepiej nie spodziewa się, że powiem mu coś więcej.
     Podbiega do mnie i wita się.
     - Czego ty ode mnie chcesz, kretynie? - pytam wściekła, nie zważając na jego przywitanie. - Wciąż za mną łazisz i wypytujesz o Violettę, przysięgam, że pójdę na policję i powiem im, że jesteś zboczeńcem, który nęka moją siostrę.
     - Umów się ze mną.
     - Że co?!
     Zatrzymuję się i patrzę na niego zdziwiona. Myślę, że żartuje, ale w oczach ma pełną powagę.

Violetta

     Siedzę w gabinecie już dwie godziny, a tymczasem nikt mnie nie zawołał i - z tego co mówiła Ludmiła - Leon wciąż siedzi u swojego ojca. Jest cicho, więc się nie kłócą, ale o czym tak długo rozmawiają? Wiem, że jestem ciekawska, ale sypiam z żonatym mężczyzną - tak czy siak pójdę do piekła, więc co mi szkodzi zaczerpnąć więcej radości z życia. Ta, jakby ciekawość miałaby mi zapewnić radość i rozrywkę.
     Po 3 godzinach, przychodzi do mnie Leon. Jak najciszej zamyka za sobą drzwi, i zasłania żaluzje na szklanych szybach, z których jest widok na korytarz. Przerywam swoją pracę, i patrzę na niego. Podchodzi do mojego biurka, opiera się i przybliża do mojej twarzy, po czym szepcze:
     - Dostałem pracę.

* * *
Znowu króciutki, ale jeśli do 20 chcecie Leonettę, to takie teraz będą :p Nie chcę znów pisać bardzo długich, bo a) za dużo się w nich dzieje, i wtedy nie wiem, co zrobić w kolejnych b) szybciej Leonetta się rozstanie ;> Tak, mam już plany co do ich rozstania :D
Ten nie jest jakiś idealny, ale myślę, że lepszy niż poprzedni (nie oszukujmy się - to był koszmar nad koszmarami).

Wczoraj z nudów założyłam aska, nie wiem, po co, bo i tak zapewne go za kilka dni usunę, ale póki co możecie zadawać na nim pytania dotyczące mnie, opowiadania itd. 

Czekam na Wasze opinie :*

Nicol <3

45 komentarzy = Rozdział 19

7.25.2014

Rozdział 17: Jason

Yyy... Przepraszam, ja tylko... Tylko... - zaczęłam się jąkać. Nie wiedziałam, co powiedzieć, jak się wytłumaczyć. Nie spodziewałam się tutaj ojca Leona. - Ja chciałam... Gdzie jest Leon?
     - Leon już tu nie pracuje - odpowiedział. - Jestem w stanie wrócić już do pracy, więc mój syn automatycznie kończy z tą firmą.
     - No tak... - Zawieszam głos. Nie wiem, co więcej powiedzieć, więc rzucam pierwsze, co przyjdzie mi do głowy. - Cieszę się, że Pan wrócił.
     ... i opuszczam gabinet. Zdezorientowana próbuję się dodzwonić do Leona, ale on nie odbiera. Jak na złość, kiedy go potrzebuję - on znika. Nagrywam się mu na sekretarkę i wracam do swojego gabinetu. Przez cały czas zaglądam w ekran komórki, ale nic - żadnej wiadomości, połączenia. Nie mam pojęcia, co się stało. Nie wspomniał ani słowem o tym, że jego ojciec wraca do pracy.

     Kilka godzin później...

     Wychodzę z gabinetu w celu zrobienia sobie kawy. Leon nadal się nie odezwał. Za cholerę nie mam pojęcia, co się dzieje.
     Kiedy wracam, słyszę jego głos. Dochodzi z gabinetu szefa. Wiem, że nie powinnam, ale podsłuchuję; oboje krzyczą.
     - Chcesz zrobić ze mnie drugiego Jason'a! - krzyczy Leon. Kim jest Jason? - Chcesz, żebym ja też zawsze cię słuchał i był na każde twoje zawołanie! Ale ja nie jestem nim, mam swoje życie i nie zamierzam z niego rezygnować, bo ty nie masz już ulubionego "pracownika"!
     - A może właśnie powinieneś być jak Jason! - odpowiada również krzycząc. - On miał ambicje, przyszłość! Był idealny! Czasami nawet żałuję, że to jego wtedy wysłałem do Madrytu!
     - Tak, ja też żałuję! Ale tak się nie stało, i będziesz musiał się z tym pogodzić! Tym razem padło na nie tego syna! Bardzo mi przykro, ale nie zawsze wszystko musi iść po twojej myśli! Uwierz mi, że gdyby tak było, to Jason odwalałby za ciebie brudną robotę! Ja nie musiałbym rzucać wszystkiego, bo nagle stałem się potrzebny! Mógłbym mieć własne życie, i nie żyć wciąż według twoich zasad!
     - To je miej! Wyjedź znowu! Ucieknij, bo w tym jesteś najlepszy! Po prostu to zrób, żebyś znów mógł mieć wszystko gdzieś! Jesteś zwykłym, nieodpowiedzialnym dzieciakiem! I własnie dlatego Jason był tym lepszym synem!
     Nie słyszę odpowiedzi. Zamiast tego słyszę jakiś dziwny dźwięk, i zaraz po tym widzę wychodzącego z gabinetu szatyna. Trzaska drzwiami i odwraca się w stronę wyjścia, ale zanim robi krok, widzi mnie. Mam zupełnie zdezorientowaną minę. Chcę coś z siebie wydusić; zapytać, o co chodzi, dlaczego tak się uniósł, kim jest Jason. Ale w tym momencie nie jestem w stanie. Patrzę tylko na niego, oczekując, że to on coś mi powie.
     - Przyjadę do ciebie wieczorem - rzuca prawie niesłyszalnym tonem, i wychodzi. Po prostu wychodzi, znowu trzaskając przy tym drzwiami. Zostawiając mnie ze stertą tych samych pytań i bez najdrobniejszej wskazówki na temat tego, co się dzieje.
     Stoję w tym samym miejscu jeszcze kilka sekund.
     Kiedy chcę wrócić do gabinetu, podchodzi do mnie Ludmiła.
     - Jest tak za prawie każdym razem - oznajmia, a ja obdarowuję ją pytającym spojrzeniem. - Zawsze kiedy Leon jest w Buenos Aires, w firmie, dochodzi do takich kłótni. To już norma, radzę się przyzwyczaić.
     - O co im chodziło? Kim jest Jason? - pytam, ponieważ mam wrażenie, że w tym momencie blondynka to jedyne źródło informacji. - I dlaczego tak się o niego kłócą?
     - Jason to brat Leona.
     - Nie wiedziałam, że ma brata.
     - Wiesz... to jest trochę... delikatny temat, szczególnie w firmie. Opowiem ci o tym, kiedy indziej.
     I także mnie zostawia. Teraz już nie czuję się jak suka, sypiająca z żonatym mężczyzną; czuję się, jak idiotka, która jako jedyna z całej, wielkiej firmy nic nie wie.


* * *


     Kiedy wracam do domu, nie robię nic poza czekaniem na Leona, sprawdzaniem telefonu i zastanawianiem się nad tym wszystkim. Do niczego nie doszłam. Jedyne rzeczy, które wiem, albo się ich domyślam to to, że Verdas ma brata. I na tym kończy się moja wiedza.
     Po północy postanawiam iść spać. Nie mam zamiaru czekać na niego całą wieczność - wieczór już minął. Najwyraźniej mam mnie gdzieś.
     Biorę szybki prysznic, ubieram koszulę nocną i kładę się spać.
     W środku nocy budzi mnie jakiś hałas. Z początku myślę, że to jakiś sen, ale po chwili uświadamiam sobie, że ktoś dobija się do moich drzwi. Wstaję, ubieram satynowy szlafrok i podchodzę niepewnym krokiem do drzwi. Nie mam pojęcia, kto o tej porze mógłby do mnie przychodzić. 
     Niepewnie otwieram drzwi, a za nimi widzę Leona we własnej osobie.
     - Co tu robisz? - pytam zdziwiona, że zjawił się dopiero teraz. - Miałeś być wieczorem, a jest - zawieszam głos, i odwracam się, aby spojrzeć na elektroniczny zegarek, stojący na szafce w przedpokoju - 4 nad ranem.
     - Nie mogłem wyjść wcześniej - wyjaśnia krótko, a ja, zamiast go wpuścić, stoję i czekam aż rozwinie jakoś swoją wypowiedź. - Francesca dopiero przed 20 minutami zasnęła; wcześniej nie mogłem wyjść. Mogę wejść?
     - A masz zamiar mi wszystko wyjaśnić?
     Potwierdza skinieniem głowy, a ja otwieram szerzej drzwi i wpuszczam go do środka. Kładziemy się na kołdrze w moim łóżku. Opieram głowę na jego torsie, a on obejmuje mnie ramieniem i zaczyna mówić.
     - Miałem brata, Jasona - zaczyna. - Kiedyś byliśmy nierozłączni, wszystko robiliśmy razem, ale z czasem oboje dorośliśmy. On stał się grzecznym synkiem, który zawsze słucha ojca. Ja natomiast stałem się smarkaczem, który robi sobie tatuaż, żeby pokazać, jaki to jest nieposłuszny. To Jason miał przejąć firmę ojca i dlatego go do tego przygotowywał. Ja wyjechałem i poznałem Fran. W zeszłym roku wróciłem i Jason namówił ojca, abyśmy oboje dostali 50% firmy. Nie chciałem tego, ale on zawsze stawiał na swoje. Wtedy ojciec kazał mi jechać do Madrytu - odmówiłem, więc Jason pojechał za mnie. - Przez krótką chwilę nic nie mówi. Potem wzdycha i kończy. - Wypadek samochodowy. Zginął na miejscu.
     Nic nie mówię. Nie mam pojęcia, co z siebie wydusić. Przykro mi, że brat ci zmarł? Zawsze myślałam, że byli tylko Leon i Lara. Nigdy nawet nie pomyślałam, że był ktoś jeszcze albo, że szatyn kiedykolwiek wyjechał. Najwyraźniej nie znałam tej rodziny tak dobrze.
     Na pozór wydają się wspaniałą rodziną. Mają siebie nawzajem, pieniądze, firmę. Ale to tylko pozory. W rzeczywistości jest to rodzina pełna kłótni, które rozpoczęły się, gdy tylko ich dzieci zaczęły dorastać i sami o sobie decydować. Ta rodzina nie jest idealna. Bardzo daleko im do tego, i podejrzewam, że już nigdy nie będzie. To jest wprost niemożliwe. 
     Dziwię się tylko, jak łatwo przychodzi im wpajanie ludziom, że tak właśnie jest - że się kochają, zawsze są przy sobie. Nigdy tego nie zrozumiem.
     - Przykro mi - mówię w końcu szeptem. Od razu karcę się za to w myślach. Nic innego nie mogłaś wymyślić?, mówię do siebie w myślach.
     On nic nie odpowiada.

* * *
Przepraszam, przepraszam, przepraszam, PRZEPRASZAM za tak krótki i jakiś głupi rozdział :/// Nie miałam jakoś na niego pomysłu (jak wspominałam w notce), później jakiś dziwny pomysł i wyszło takie... coś XD 
Nie rozpisuję się

Czekam na opinie :)

Nicol <3

35 komentarzy = Rozdział 18

7.24.2014

To co każdy kocha, czyli notka informacyjna

Mam nadzieję, że każdy wyczuł sarkazm w tytule :p

Tak więc powinien być rozdział, ale jest napisana bardzo mała jego część, a ja tak jakby się zacięłam, więc jest notka :D

1# Wspominałam już, że 2 sierpnia przyjeżdża mój tata. Jako, że ostatnio aż za bardzo domagacie się rozdziałów, postanowiłam wspomnieć jeszcze raz :> Tata przyjeżdża do Polski 2-3 razy na rok, dla mnie to naprawdę mało i dlatego staram się nie spędzać tego czasu przed komputerem - tak będzie i teraz. Rozdziały będą się pojawiać na 100% do 9.08; nie wiem, czy będzie ich dużo, ale będą w miarę regularne. Po 9 natomiast wyjeżdżam w góry. Nie wiem, jak długo tam będę, czy wezmę laptopa, czy będzie WiFi. Podejrzewam, że będzie ale na 100% nie wiem. Natomiast z laptopem, nie wiem, czy pozwolą mi go brać i czy w ogóle będę chciała. Teraz to, co wiem XD. Jeśli będę miała laptopa, postaram się w wolnej chwili coś pisać i może uda mi się to dodać :]

2# Tak, jak wspominałam zacięłam się podczas pisania rozdziałów. Mam pomysły, ale na dalszą część, a nad tą muszę się zastanowić :) Chciałam dodać jakiegoś One Shot'a - mam 3 pomysły i 3 zaczęte, ale a) nie wiem, który skończyć, b) wszystkie wydają mi się jakieś durne :p

3# Pamięta ktoś może One Shot'a "Udawana narzeczona"? Bo od dłuższego czasu chodzi mi po głowie myśl, aby zrobić z tego opowiadanie :) Wszystko zaczęłabym od początku; byłby prolog, rozdział 1 itd., ale decyzja należy do Was :> Założyłabym drugiego bloga i już bym pisała tam rozdziały, z tym, że pojawiłyby się one dopiero po wakacjach. Więc piszcie w komentarzach i głosujcie w ankiecie, którą zaraz zrobię :p

Tyle, zapraszam do komentowania 16 :P

Nicol :*

7.22.2014

Rozdział 16: Mam wrażenie, że oddalamy się od siebie

1 tydzień później...

Obserwuję go i to, z jaką rozwagą sprawdza wszystkie papiery. Czyta je kilka razy, aby nie umknęła mu żadna luka. Dopiero po kilku minutach, podpisuje i mi oddaje.
     - To wszystko? - pyta.
     - Tak, raczej tak.
     Zanim zdąży coś odpowiedzieć, do gabinetu wchodzi Francesca. Ostatnio coraz częściej tu bywa. Nic nie mówię, tylko witam się z nią lekkim uśmiechem i opuszczam pomieszczenie. Wracam do swojego gabinetu i biorę się za dalszą pracę. Nie robię nic nadzwyczajnego.
     Pół godziny później, słyszę Francesce - wychodzi. Czekam około 15 minut, i do mojego gabinetu wchodzi Leon z filiżanką kawy. Uśmiecha się i stawia mi ją na biurku.
     - Od kiedy to szef przynosi pracownicy kawę, a nie ona jemu? - pytam z uśmiechem.
     - Twój szef chce, żebyś miała za czym tęsknić jak opuści tą firmę, dlatego nie obraziłby się za jakieś "dziękuję".
     - Dziękuję - mówię, i biorę łyka napoju.
     - Tylko tyle?
      Odstawiam filiżankę i śmieję się pod nosem.
     - Tylko tyle szef oczekiwał.
     Wstaję i podchodzę do drzwi.
     - A teraz przepraszam, ale mam dużo pracy - oznajmiam, choć wcale nie jest jej tak dużo - więc musi Pan opuścić to miejsce.
     - Wyrzucasz mnie?
     Także wstaje i podchodzi do mnie z uwodzicielskim uśmiechem. Kładzie ręce na mojej talii, po czym przyciąga do siebie i namiętnie mnie całuje. Jak zwykle bez wahania oddaję pocałunek. Kocham to uczucie. Nie widzę wtedy nic poza nim; nie obchodzi mnie Fran, jego dziecko, rodzice ani nikt inny.
     Odrywam się.
     - Każdą pracownicę Pan tak całuje, Pani Verdas?
     - Nie, tylko te seksowne.
     Ponownie wpija się w moje usta, ja nawet, gdybym chciała, nie potrafię się oderwać.


* * *


     Po pracy postanawiam spotkać się z Diego. Myślę, że to jest ta odpowiednia chwila. Nie mogę zwlekać z tym w nieskończoność. Umówiłam się z nim w kawiarni, znajdującej się niedaleko od mojego mieszkania. Szczerze mówiąc; nie mam pojęcia, co mu powiem, i w jakim celu się z nim spotykam. Po prostu chcę to zakończyć. A jak to zrobię nie mam pojęcia.
     Wychodzę szybciej z biura. Skończyłam swoją pracę i powiedziałam Leonowi, że muszę szybciej wyjść, aby coś załatwić - o nic więcej nie pytał.
     Kiedy wchodzę do kawiarni, od razu go widzę. Ostatnia szansa, aby się wycofać, myślę, ale mimo to podchodzę. Staram się, żeby mój krok był pewny; nie chcę, żeby widział, że obawiam się tej rozmowy. Gdy dochodzę do stolika, bez przywitania się, ściągam swój płaszcz i razem z torebką przewieszam je przez oparcie fotela. Przyszła jesień, a razem z nią niestety te uciążliwe płaszcze.
     Siadam i patrzę na niego.
     - Chciałeś się spotkać - odzywam się - więc jestem.
     - Napijesz się czegoś?
     - Nie. Chcę mieć tą rozmowę za sobą, więc mów.
     Przyglądam się mu. Nie zmienił się ani trochę, i sama nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Diego zawsze należał do tej przystojnej części chłopaków ze szkoły - może właśnie dlatego mu uległam. W takich chwilach, jak ta - żałuję tego.
     - Nadal go nosisz - zauważył, ale ja nie zrozumiałam o co chodzi. Najwyraźniej właśnie to wywnioskował z mojej miny, ponieważ po kilku sekundach, dodaje: - Pierścionek.
     Patrzę na swoją dłoń - rzeczywiście jest tam pierścionek, który przypadkiem dostałam od Domingueza. Do tej pory nie mam pojęcia, dlaczego go nie wyrzuciłam. Może po prostu mi się spodobał. Tak, Diego na pewno w to uwierzy, od razu przychodzi mi na myśl.
     Wzdycham i ponownie spoglądam na niego. Zdejmuję pierścionek, nie odrywając wzroku od bruneta, a następnie podaję mu go.
     - Nie jest mi już do niczego potrzebny - oznajmiam pewna siebie. - Coś jeszcze? Czy tylko o pierścionku chciałeś rozmawiać?
     - Kocham cię - mówi z durnym uśmieszkiem.
     Chcę coś odpowiedzieć, ale daję sobie spokój. Wstaję, ubieram płaszcz, zabieram torebkę.
     - Nie dzwoń do mnie więcej - rzucam jeszcze i opuszczam lokal.
     Idę dłuższą drogą; parkiem. Chcę nacieszyć się widokiem spadających z drzew liści - to jedyna rzecz, którą lubię w jesień. Deszcz, coraz szybsza noc... Ta pora roku jest zdecydowanie najbardziej znienawidzoną przeze mnie.
     W pewnym momencie podbiega do mnie Francesca. W głowie układam już najczarniejsze scenariusze. Po co miałaby do mnie podbiegać żona mojego kochanka? Odpowiedź wydaje mi się rzeczywista. Co jeśli Leon jej coś powiedział? Co teraz zrobi? Zwyzywa mnie? Da mi w twarz? A może i to, i to?!
     - Hej - wita mnie z uśmiechem. - Co u ciebie?
     - Hhej... Dobrze, a u ciebie?
     Wzdycha.
     - Potrzebuję porozmawiać - oznajmia. - Z jakąś kobietą, kimś, kto mnie zrozumie...
     - Zgaduję, że mówisz o mnie?


* * *


     Prowadzę ją do swojego mieszkania. Sama nie wiem, dlaczego; powinnam ją spławić, a tymczasem zapraszam ją do domu i udaję jej przyjaciółkę. To prawie tak niedorzeczne, jak to, że spałam z jej mężem około 15 razy w ciągu tygodnia.
     Przynoszę jej wodę i siadamy w salonie. Z początku nie mówi nic ciekawego. Ponownie pyta, co u mnie, czy mam chłopaka i jak pracuje mi się z jej mężem. Pytania wydają mi się podejrzane, ale staram się odpowiadać na nie swobodnie. Z grzeczności także pytam, co u niej i udaję zaciekawioną jej ciążą. Kiedy pytam jednak o Leona, milknie.
     - Mi i Leonowi... - odzywa się po jakiejś chwili - nie układa się ostatnio. Mam wrażenie, że oddalamy się od siebie. I nie mam pojęcia, czy to przez ciążę, czy... - Urywa. Zapewne nie wie, co powiedzieć.
    - Przykro mi... - mówię, ale wcale tak nie myślę. I właśnie przez to, że ani trochę jej z tego powodu nie współczuję, czuję się jak szmata.
    - Powiesz, że to głupie, ale... boję się, że kogoś sobie znalazł.


* * *


     Następnego dnia marzę tylko o tym, aby spotkać się z Verdasem. Sama nie wiem, dlaczego. Po prostu chcę go zobaczyć, usłyszeć jego głos i pocałować go. Zastanawiam się także, czy powiedzieć mu o wizycie jego żony. Nie mam pojęcia, czy jest sens mówić mu to.
     Gdy tylko wchodzę do biura, idę do jego gabinetu. Bez pukania wtargam do środka - zdążyłam się przyzwyczaić do tego, iż mogę wchodzić bez pozwolenia - ale nie dostrzegam Leona.
     - Cholera - mówię do siebie.
     - Z tego, co pamiętam, zanim wchodzi się do mojego gabinetu, należy zapukać.
   
* * *

I oto 16 :) Wydaje mi się jakaś... nijaka (?)
Proszę, tak oto piszę pod presją XD. Ogólnie miałam pomysł tylko na początek rozdziału :D Chciałam zrobić coś w stylu, że najpierw myślicie, że po prostu chcą zapomnieć o zdarzeniu z poprzedniego rozdziału, ale później okazuje się, że wręcz przeciwnie :P. Ciut późna godzina i gadam bez sensu ;>

Co do kolejnych komentarzy, domagających się rozdziału teraz, zaraz albo proszących o dokładną datę ich dodania - z każdym takim, przekonuję się, że jeśli chcę mieć wakacje, muszę zrezygnować z bloga. LUDZIE, JA NIE JESTEM ANI ROBOTEM, ANI WRÓŻKĄ, ANI PRACOWNIKIEM, KTÓRY MUSI NAPISAĆ ROZDZIAŁ, BO NIE DOSTANIE PENSJI! I mam nadzieje, że tym razem WSZYSCY to zrozumieli.
Dziękuję za uwagę. 

Czekam na opinie co do rozdziału.

Nicol :*

7.17.2014

Rozdział 15: Wszystko

Jak najszybciej odsunęłam się od szatyna i spojrzałam na drzwi. Do środka wszedł starszy Verdas. Od razu wstałam z białej kanapy, podeszłam do szefa i się z nim przywitałam. Następnie opuściłam gabinet. Poszłam do siebie i wszystko sobie przeanalizowałam.
     Całowałam się ze swoim szefem - znowu. To już drugi raz, kiedy nasze wargi złączyły się w pocałunku. Co więcej, gdyby jego ojciec nam nie przerwał, jestem pewna, że doszłoby do czegoś więcej. To jest niedorzeczne. Nie dość, że jest moim szefem - co już byłoby nieodpowiednie - to jeszcze ma żonę i spodziewa się dziecka. 
     Ale mimo to nie mogę się powstrzymać. Co więcej - gdyby nie jego ojciec, poszłabym tam. Nie wiem, co się ze mną dzieje, ale nie mogę tego powstrzymać. A może nie chcę...
     Do końca dnia siedzę w pracy, ale nie rozmawiam z Leonem. Wieczorem wracam do domu, próbując dodzwonić się do Jennifer - bez skutku. Po którymś już razie daje sobie spokój. Ponownie mam wrażenie, że ktoś mnie śledzi. Mimo to znowu nikogo nie widzę. To dziwne uczucie nie daje mi jednak spokoju.
     Nagle ktoś zachodzi mnie od tyłu i zakrywa mi oczy. Już mam krzyczeć, gdy "tajemnicza osoba" się odzywa.
     - Zgadnij, kto to. - Zawsze i wszędzie rozpoznam ten głos. Głos, który wciąż mówi mi, co mam robić, wciąż narzeka i we wszystko się wtrąca.
      - Jenn...
      - Aż tak łatwo mnie rozpoznać? - pyta, a ja kiwnęłam głową. - Wcześniej dzisiaj skończyłaś.
      - Miałam... mniej pracy - odpowiadam, i po raz kolejny odwróciłam głowę. Jak zwykle - nikogo nie było.
      - Miałaś się z kimś spotkać? - zadaje kolejne pytanie, zauważając to, że oglądam się za siebie. - Jeśli ci przeszkodziłam to...
      - Nie, nie - przerywam jej. - Chodź.
      Szybkim krokiem prowadzę ją do mojego mieszkania. Tam opowiadam jej dokładnie o moim uczuciu, że ktoś mnie śledzi, i o kolejnym pocałunku z Leonem. Ku mojemu zdziwieniu - jest szczęśliwa z jego powodu. Powinna mi tego odradzić, krzyknąć i przypomnieć, że ona ma żonę w ciąży, a tymczasem zachęca mnie do dalszego działania. Czy ją do końca porąbało?!
     - Jenn - przerywam jej dziwną wizję przyszłości mojej i Leona - to jest niedorzeczne. To był błąd, który więcej się nie powtórzy, rozumiesz?
     - Tak, jasne. Poprzednio też tak mówiłaś.
     Prawda; poprzednio mówiłam dokładnie to samo, a pocałunek się powtórzył. Nie mam na to wytłumaczenia, dlatego nic nie odpowiadam. Idę do kuchni, skąd przynoszę nam 2 szklanki wody. Kładę je na stole i odwracam się w stronę blondynki.
     - Jenn, on ma żonę - przypominam, po czym biorę łyka wody.
     - I co z tego?
     Spoglądam na nią zdziwiona. I co z tego, myślę. Serio? To, że ma już żonę, kochanka mu nie potrzebna.
     - Słuchaj, skoro on nie pomyślał o tym, gdy się całowaliście, to z jakiej racji ty masz o tym myśleć? - pyta, i zanim zdążę odpowiedzieć coś sensownego, kontynuuje: - Violu, to jego życie. Jego żona, jego dziecko, jego wybór. Skoro nie odepchnął cię, to Francesca nie jest twoim problemem. On powinien się tym martwić; nie ty.
     - Ale...
     - Ugh. - Wstaje z kanapy. - Wracam do siebie. Nie chce mi się słuchać twoich wymówek na wszystko. Zawsze je masz.
     Za jednym razem wypija całą wodę i wychodzi z mojego mieszkania, a ja dopiero zaczynam się zastanawiać nad jej słowami. Ma rację - żona Leona jest sprawą Leona; nie moją. Więc to on powinien się tym martwić. Ja natomiast choć raz powinnam nie wymyślać bezsensownych wymówek, które zawsze mam. Chociaż raz powinnam zrobić coś, co mnie uszczęśliwi. A w tym momencie jedyną taką rzeczą, która przychodzi mi na myśl jest Leon Verdas i kolejny pocałunek z nim.
     Jak najszybciej wychodzę z domu i wsiadam do taksówki, którą jadę do biura, mając nadzieję, że on jeszcze tam jest.

Jennifer

     Wracając do swojego domu, napotykam na tego pacana - Diego. Próbuję odejść niezauważona, ale on... mnie zauważa. Wzdycham i patrzę na niego wyczekująco, aż albo łaskawie zejdzie mi z drogi, albo powie, czego chce.
     - Długo masz zamiar jeszcze się tak na mnie gapić? - pytam po dłuższej chwili. - Ja wiem, że zapewne jesteś taki napalony, że poleciałbyś na każdą laskę, ale nie mam czasu na rozmowę z jakimś palantem, więc się sprężaj.
     - Mężem Violetty jest wysoki szatyn? - zadaje pytanie, które mnie niezmiernie dziwi. Myślałam, że da sobie spokój, a on w tym czasie próbuje odkryć, kto jest mężem mojej siostry.
     Próbuję przypomnieć sobie jakieś wysokiego szatyna i od razu nasuwa mi się Leon. 
     - Czemu tak myślisz?
     - Bo ich widziałem - odpowiada. Tak, teraz jestem pewna, że to Leon. Violetta nie spotyka się z innymi facetami niż jej szefowie. - Odpowiesz mi czy nie?
     - Życie prywatne mojej siostry nie jest ani moją sprawą, ani twoją - mówię i odchodzę. Niestety dobiega do mnie i gada dalej.
     - Więc on nim jest.
     Nie odpowiadam.
     - Przekaż jej, że tak łatwo się nie poddam - rzuca i odchodzi.
     - A co ja?! - krzyczę za nim. - Poczta?!
     Zdenerwowana wracam do domu. Gość jest niemożliwy. Mam tylko nadzieję, że jego "walka" o Violettę skończy się, zanim mi się za to oberwie. 

Ludmiła

     Wstaję - po raz pierwszy od wyjazdu Marco - z dobrym humorem. Moim nowym celem jest czekać aż wróci, i pokazać, kogo zostawił. Nie mam zamiaru płakać za nim. Od dawna nam się nie układało, ale on - zamiast próbować to naprawić - po prostu uciekł. Jak zwykły tchórz. Niech wie, że ten tchórz nie jest godny Ludmiły Ferro.
     Odkąd wyjechał nie byłam w pracy, bo wzięłam krótki urlop. Czuję się już lepiej, ale ten dzień chcę spożytkować inaczej. Wolę odpuścić sobie pracę i - pierwszy raz od dłuższego czasu - wyjść na spacer. Cieszyć się wszystkim, co mnie otacza i nie zważać na to, jakie konsekwencje będzie miała moja nieobecność w pracy.
     Ubieram skromną sukienkę koloru błękitnego, baleriny oraz biorę torebkę, a następnie wychodzę. Przemierzam uliczki Buenos Aires, oglądając wszystko, co dzieje się wokół mnie. Dzieci bawiące się na placu zabaw, ludzie spieszący się do pracy, promienisty uśmiech sprzedawczyni warzyw na targu oraz młoda kobieta, ciesząca się chwilą spokoju, bo jej dziecko właśnie zasnęło - to są rzeczy, na które wcześniej nigdy nie zwracałam większej uwagi; do dziś. Dziś chcę, żeby było początkiem lepszego jutra. Bez Marco, ciągłych kłótni i zmartwień.
     Nagle podbiega do mnie Federico. Na widok przyjaciela się uśmiecham i witam.
     - Właśnie miałem zamiar do ciebie iść - oznajmia mi. - Cóż się stało, że postanowiłaś opuścić swoje cztery ściany?
     Wzruszam ramionami.
     - Nie widzę powodu, dlaczego miałabym w nich zostać - odpowiadam z uśmiechem, który on natychmiastowo odwzajemnia. - Co powiesz na lody? Ja stawiam.
     - Tylko głupek odmówiłby ładnej lasce, proponującej lody, za które zresztą zapłaci.
    Śmieję się, po czym ruszamy w stronę najbliższej lodziarni.

Violetta

     Wbiegam do gabinetu i rozglądam się, czy ktoś został w biurze. Na pierwszy rzut oka wygląda na to, że nikogo nie ma, jednak zaraz po chwili szatyn wychodzi ze swojego gabinetu. Chce zakluczyć drzwi, ale spostrzega mnie i podnosi pytająco brew.
     - Myślałem, że już wyszłaś - oznajmia. - Zapomniałaś czegoś?
     W odpowiedzi szybkim krokiem podchodzę do niego i wpijam się w jego usta. Nie odpycha mnie, wręcz przeciwnie - kładzie ręce na moich biodrach i oddaje pocałunek. Nogą otwiera drzwi za sobą i wchodzimy do pomieszczenia. Tam - nie przerywając pocałunku - siadam na jego biurku i ściągam płaszcz. Zaraz po tym biorę się za odwiązywanie jego krawatu i odpinanie guzików jego koszuli.
     Staram się nie myśleć o Francesce i świetnie mi to wychodzi.
     Kiedy pozbywam się jego koszuli, on to samo robi z moją sukienką. Nasze pocałunki stają się wręcz brutalne, ale żadne z nas nie chce tego przerwać. W pewnym momencie jednak odrywamy się od siebie, aby uspokoić oddechy.
     - Co my robimy? - pyta zdyszanym głosem.
     - Wszystko.
     Ponownie wpijam się w jego usta.
     Po wszystkim leżymy na białej sofie w jego gabinecie, dysząc i nie odzywając się do siebie. Oboje nie wiemy, co powiedzieć.

* * *

Wszem i wobec ogłaszam, że to nie sen. Raczej... ;> Doczekaliście się :p Miałam ich powoli do siebie zbliżać, ale nie miałam w ogóle weny na ten rozdział i na następny raczej też, dlatego pomyślałam, że Was uszczęśliwię. Chyba xD. Vickaa Black, to Twój komentarz podsunął mi pomysł na rozmowę Vilu i Jennifer za co naprawdę Ci dziękuję <3 Gdyby nie on, to zapewne na 15 poczekalibyście sobie jakiś czas :p
To tyle, zostawiam Wam opinię :*

Nicol :*

45 komentarzy = Rozdział 16 :p

7.13.2014

Rozdział 14: Przykro mi


PRZECZYTAJ NOTKĘ POD ROZDZIAŁEM!

Przez chwilę wpatruję się w Diego zdziwionym wzrokiem. O czym on mówi, pytam w myślach. Jaki mąż? Nie mam zielonego pojęcia, co mu przyszło do głowy. Wiem jednak, że nie chcę teraz z nim rozmawiać, tym bardziej przy Leonie.
     - Diego... - zaczynam, ale niedane mi jest skończyć.
     - Odpowiedz!
     Spoglądam na Leona - jest równie zdziwiony, co ja. Wiem, że brunet tak łatwo mi w tej chwili nie odpuści, dlatego biorę Leona za rękę i próbuję wyminąć Domingueza. Niestety on łapie mnie za drugą i nie mogę się wyrwać. Puszczam szatyna.
     - Puść mnie - rozkazuję spokojnym tonem. Wiem, że złością niczego nie załatwię. - Diego.
     - Najpierw mi odpowiesz.
     - Puść ją - wtrąca się Verdas. Patrzę na niego wzrokiem, znaczącym, że ma odpuścić, ale w jego oczach widzę, że nie ma takiego zamiaru.
     - Bo co?
     W odpowiedzi Leon uderza go pięścią prosto w nos. Moje spojrzenie z błagającego zmienia się w zdziwione. Brunet łapie się za obolały nos, z którego zaczyna lecieć krew, a ja stoję jak wryta, i jeszcze raz analizuję sobie w głowie, co stało się kilka sekund temu. Spoglądam to na Diego, to na Leona.
     - Idziemy - mówi, i zanim zdążam coś odpowiedzieć, ciągnie mnie za rękę.
     Nie odzywamy się do siebie. Idziemy, a on cały czas trzyma moją rękę. Chcę zacząć jakoś rozmowę, ale zupełnie nie wiem, co powiedzieć - jak zwykle. Dlatego daję sobie spokój i pozwalam mu się ciągnąć. W pewnym momencie puszcza moją dłoń. Pewnie tak jak ja nagle poczuł się niezręcznie; z tą różnicą, że ja czułam się tak już, gdy ją złapał.
     - Kim był ten koleś? - pyta, a ja milczę. Nie chcę mu mówić, że to mój były chłopak. Co sobie pomyśli. - Violetta.
     - Tak? - udaję, że nie słyszałam pytania.
     Wzdycha cicho i powtarza:
    - Kim był ten koleś?
    - Nikim ważnym - odpowiadam, ale to mu nie wystarcza. - On... Mój znajomy...
    - Fajnych masz znajomych - stwierdza sarkastycznie. - Dlaczego myślał, że jestem twoim mężem?
    - Nie mam pojęcia - mówię zgodnie z prawdą.


* * *


     Kiedy wracam, mam dziwne wrażenie, że ktoś idzie za mną. Gdy się odwracam, nie widzę jednak nikogo. To pewnie moje wymysły, wmawiam sobie co chwila w myślach, ale zaczynam w to nie wierzyć. Przyśpieszam więc kroku i co chwila patrzę do tyłu. Wiem, że zachowuję się głupio, ale naprawdę zaczynam się bać. Przecież to nie możliwe. Kto miałby mnie śledzić? Diego?
    Gdy tylko wchodzę do domu, podchodzę do niewielkiej biblioteczki. Wyciągam jedną z książek i przewracam strony. Po chwili znajduję białą kopertę. Biorę ją, a potem kartkę i długopis, po czym siadam na kanapie. Postanowiłam w końcu odpisać. Zbyt długo z tym zwlekałam. Czytam list jeszcze raz i zastanawiam się dokładnie nad słowami. następnie zaczynam pisać. Po wszystkim wkładam list w kopertę i kładę ją na stoliku, aby później nie zapomnieć go wysłać.


* * *


     Pukam do drzwi mojego szefa, a kiedy słyszę "Proszę", wchodzę. Widzę go, siedzącego na małej, białej kanapie. Łapie się za głowę i nie wygląda za dobrze. 
     - Coś jest nie tak? - pytam niepewnym głosem. Wygląda na to, że nie czuje się najlepiej.
     - Dzisiaj? - odpowiada pytaniem na pytani, odsłaniając twarz, i zanim zdążę przytaknąć, dopowiada: - Dzisiaj wszystko jest nie tak. To coś ważnego?
     - Nie - odpieram, po czym zajmuję miejsce obok niego. Dokładnie się mu przyglądam. Ma poczochrane włosy i wory pod oczami. Nigdy nie widziałam go w takim stanie i nie myślałam, że zobaczę. - To może poczekać. - Westchnęłam cicho. - Źle się czujesz? Przynieść ci jakąś tabletkę? - Zadając pytanie, wstałam z kanapy.
     - Nie. - Łapie za rękę i sprawia, że ponownie siadam. Podczas jego dotyku po moim ciele przechodzą ciarki, sama nie wiem czemu. - Brałem już coś. Po prostu zostań, o ile nie masz nic ważnego.
     - Na pewno?
     - Tak.
     Siedzimy w ciszy. Szatyn puścił już moją rękę i po prostu siedzi, nie patrząc na mnie. Po jakimś czasie się odzywa.
    - Moja rodzina jest popieprzona - stwierdza, a ja mam ogromną ochotę się z nim zgodzić, ale to byłoby raczej niezbyt kulturalne czy miłe.
    - Moja też - wzdycham, rozsiadając się. To prawda - jego rodzina nie należy do zbyt normalnych, ale moja wcale nie jest lepsza.
    - Na pewno nie tak, jak moja.
    - Czyżby? - Unoszę brew.
    Spogląda na mnie i zaczynamy się licytować, kogo rodzina jest mniej normalna. Może się to wydać dziwne, ale w końcu to temat, który łączy mnie i jego. Oboje nie należymy do tych normalnych, więc przynajmniej mamy, o czym rozmawiać.
     - Wszystko kontrolują - mówi. - Nie liczą się ze zdaniem innych, i nie przyjmują do wiadomości rzeczy, z którymi się nie zgadzają. Oni rządzą i nie zmienisz tego, choćby nie wiem jak bardzo byś chciała.
     - Moi przed ślubem nie byli nawet razem - odpowiedziałam. - Pobrali się tylko dlatego, że zaliczyli wpadkę, a ich rodzice nie chcieli być uznawani za patologię, dlatego zmusili ich do ślubu.
     - Wpadkę?
     - Numerek po pijaku, bez zabezpieczeń. Matka zaszła w ciążę, urodziła mnie, ale przed tym wzięła ślub z ojcem. Dziadkowie zaś utrzymywali, że wcześniej byli razem bardzo długo.
    - Nie wiedziałem...
    - Mało kto wiedział - zauważam zgodnie z prawdą. Wie o tym tylko najbliższa rodzina. - Całe życie się kłócili, a kiedy miałam 15 lat, rozwiedli się. Znaleźli sobie nowych partnerów; ojciec matkę Jenn, a matka gościa, który... - Gryzę się w język, zanim mówię mu zbyt wiele. Ufam Verdasowi, ale z pewnością nie aż tak, aby wyznać, co robił Ben. - Który nie do końca przypadł mi do gustu.
    - Co się z nimi teraz dzieje?
    - Nie wiem. Nie mam z nimi kontaktu od dłuższego czasu.
    - Przykro mi.
    - A mi nie - odpowiadam. - Staram się o tym zapomnieć, ale to nieuniknione. Zawsze będzie się za mną ciągnąć.
    Nic nie odpowiada.
    Przez kolejne kilka minut siedzimy w ciszy. Mój wzrok kieruję na jego twarz. Przez chwilę się przyglądam, ale kiedy to zauważa, udaję, że nic nie robiłam.
    - Ten koleś z parku jest jakoś związany z... - Urywa. Widzę, że szuka odpowiedniego słowa. - Twoją przeszłością?
    - Tak jakby... Nie chcę o tym rozmawiać.
    - Jasne. Ale... pamiętaj, że zawsze możesz. Drzwi od tego gabinetu są dla ciebie zawsze otwarte.
    Uśmiecham się lekko i widzę, że on to odwzajemnia. Po chwili przybliżamy swoje twarze. Zanim się oglądam, łączymy usta w lekkim pocałunku. Oboje jesteśmy z początku niepewni. Nie wiem, dlaczego to robię, ale nie mogę przestać, powstrzymać się. Przyciąga mnie do niego jakaś siła, z którą nie potrafię walczyć, nie chcę. Dotyk jego warg jest w tej chwili najwspanialszą rzeczą, jaką chcę poczuć. Nie zastanawiam się nad tym, że ma żonę. Nie myślę o niczym innym, jak on i ja.
    Kładzie mi jedną rękę na policzku, a drugą na biodrze. Obracam się bardziej w jego stronę. Pocałunek staje się pewniejszy. Teraz oboje nie boimy się tego, co przyniesie. Staje się namiętny. Błądzę dłońmi po jego torsie, zaś wkłada lekko dłoń pod moją koszulkę. Czuję jego palce na swojej nagiej skórze i nie wpędza mnie to w zakłopotanie, wręcz przeciwnie.
    Odrywamy się od siebie na chwilę, aby zaczerpnąć tchu. Patrzymy sobie w oczy i kilka sekund później znowu złączamy usta w pocałunku. Trwa to dobre parę minut, i trwałoby dłużej, gdyby nie dźwięk pukania do drzwi.

* * *

Macie oto 14 :) Jak widzicie kolejny pocałunek Leonetty. Kusiło mnie zrobić coś w tym stylu i w końcu uległam ;> Do nich jeszcze daleka droga, ale z rozdziału na rozdział będą coraz to bliżej - to mogę Wam obiecać.

A teraz nudne gadanie, które Was nudzi zapewne, ale ja chcę o czymś Was poinformować. Otóż nie jestem maszyną do pisania, okay? Nie wyczaruję rozdziału w pół godziny tylko dlatego, że była odpowiednia ilość komentarzy. Polega to na tym, że jeśli będzie tyle i tyle komentarzy to ja w ogóle dodam. To nie jest tak, że minutę po na przykład 40 komentarzu, pojawi się kolejny rozdział. Nie mówię, że byliście nachalni czy coś, ale po którymś komentarzu w stylu "Kiedy next? Jest już 40 komentarzy!" stwierdziłam, że po prostu muszę o tym napisać, żeby coś takiego się po prostu nie powtarzało.
Pod 13 w dość szybkim tempie (co mnie naprawdę cieszy :)) pojawiła się odpowiednia ich ilość. Jak to się stało, ja miałam zaledwie początek 14. Do tego nie miałam chęci, pomysłu, i przede wszystkim czasu. W moim domu jest małe zamieszanie, bo jutro mam gości i mama chodzi, gotuje, sprząta, a ja staram się jej w tym pomóc. Wiem, że powinien być szybciej, ale czasem nie mamy wpływu na różne rzeczy. I i tak się pospieszyłam, bo myślałam, że pojawi się on około 15.
Mam nadzieję, że chociaż połowa osób to przeczytała i takie sytuacje nie będą się powtarzać.

Co do ankiet wygrała narracja pierwszoosobowa i opcja zostawienia rozdziałów tak, jak są, więc tak i będzie.

Dla zainteresowanych mam pomysł na nowe opowiadanie, nie o "Violetcie" i zaczęłam pisac już rozdział, więc kto wie - może blog powstanie szybciej :)

Next, gdy będzie wystarczająco komentarzy.

Nicol :*

7.09.2014

Rozdział 13: Więc to twój mąż?

Violetta

Budzę się spocona. Rozglądam po sypialni, po czym odgarniam włosy za ucho. Odkrywam skrawek kołdry i siadam, kładąc nogi na podłodze. Spoglądam na zegarek znajdujący się na mojej nocnej półce - piąta. 
     Przez chwilę siedzę, błądząc wzrokiem po pokoju. 
     - To tylko sen - powtarzam po cichu. - Chory, nierealny sen...
     Wstaję i otwieram okno. Wychylam lekko głowę i zamykam oczy. Przez kilka minut stoję tak i czuję jak wiatr muska moją - zaspaną jeszcze - twarz. W ciągu niedługiego czasu przestaje mi być gorąco i powoli robi się coraz chłodniej. Postanawiam nie zamykać okna, dopóki w mojej sypialni temperatura nie spadnie.
     Nie idę spać. Za kilka godzin i tak muszę iść do pracy, więc nic by mi to nie przyniosło.
     Wychodzę z pomieszczenia i idę do łazienki. Tam opłukuję twarz zimną wodą i wykonuję inne poranne czynności - w tym biorę długi prysznic. Po wszystkim idę do kuchni, gdzie zjadam ulubione płatki. Może to się wydać niedojrzałe... co ja gadam: jest niedojrzałe... ale czekoladowe płatki to nieodłączna część mojego życia.
     Po zjedzeniu posiłku, wychodzę na balkon. Rzadko spędzam na nim czas - zazwyczaj wykorzystuję go na spacery czy pracę, a tutaj jest duże ryzyko, że jakiś papier spadnie za pomocą wiatru. Znajduje się tutaj tylko mała sofa, przeznaczona do stawiania w ogrodzie, którego niestety nie posiadam. Kiedyś były tutaj kwiaty, ale oddałam je znajomej, gdy dotarło do mnie, że nie mam czasu się nimi zajmować.
     Wygodnie rozsiadam się na sofie. Nogi opieram na balustradzie i wdycham świeże powietrze. Obserwuję słońce, które - podczas mojego prysznica - zdążyło wzejść. Uśmiecham się do siebie na widok budzącego się do życia miasta.
     Próbuję odwrócić uwagę od moich prawdziwych zmartwień - niestety nie to nie wychodzi. Po mojej głowie wciąż błąka się myśl o moim śnie. Jak to możliwe, że w ogóle jestem w stanie pomyśleć o moim szefie jako kochanku? Przecież do niedorzeczne! To Leon Verdas, syn mojego przełożonego, jest żonaty, spodziewa się dziecka!
     Ile argumentów moja głowa potrzebuje jeszcze, żeby go z siebie wyrzucić?
     Zaczynam myśleć, że nieskończenie wiele.

* * *

     O odpowiedniej godzinie jestem w pracy. Jak najszybciej staram się wejść do gabinetu, żeby nie spotkać Leona. Niestety jego wzrok dostrzega mnie tuż przed wyjściem z pola widzenia. Woła mnie, ale w pierwszej chwili udaję, że go nie słyszę. Mój problem polega w tym, że jak na złość drzwi od gabinetu się zacięły. Staram się je otworzyć, a w tym samym czasie jego głos coraz bardziej się do mnie zbliża.
    W końcu jest za późno.
     - Zacięły się? - pyta, gdy jest już obok.
     Kiwam głową, unikając jego wzroku. Nie chcę patrzeć na niego.
     - Wołałem cię, nie słyszałaś? - zadaje kolejne pytanie lekko zdziwiony. No tak: udawałam, że go nie słyszę kiedy był w odległości nie większej niż 10 metrów. To mogło wydać się trochę niewiarygodne. - Pokaż to.
     Odsuwam się od klamki, nadal nic nie odpowiadając, a szatyn naciska klamkę pcha lekko drzwi do środka. Następnie spogląda na mnie z lekkim uśmiechem.
     - Pchasz. Nie ciągniesz. - Kiedy to mówi, czuję jak moje policzki czerwienieją ze wstydu. Jak mogłam nie umieć otworzyć drzwi? - Masz chwilę, żeby porozmawiać?
     - Tto coś ważnego? Mam dużo pracy - odpowiadam, niezupełnie zgodnie z prawdą. Gdybym była kimś, kto nigdy nie kłamie odpowiedziałabym: nie chcę z tobą rozmawiać, bo śniło mi się, że się ze sobą przespałam. Na szczęście nie jestem nikim takim, dlatego ani mi się śni przyznawać do tego kłamstwa. - Możemy przełożyć tą rozmowę czy to jedna z tych niecierpiących zwłoki?
      - Nie, jasne.
     Nie odpowiadam.
     Wchodzę do gabinetu, i dopiero teraz dociera do mnie, że jestem niezwykle ciekawa, o czym chciał ze mną rozmawiać. Głupia, karcę się myślach. 

Jennifer

     Wchodzę do kawiarni i szukam odpowiedniego stolika. Kieruję się opisem mojej siostry. Tak naprawdę nigdy nie widziałam Dominguez'a i - przez opowieści Violetty - wcale nie żałuję. Moja siostra nie wie, że się z nim umówiłam. Wiem, że nie byłaby z tego zadowolona i dlatego jej nie powiedziałam.
     Przy jednym ze stolików dostrzegam dość umięśnionego bruneta, w czarnej skórzanej kurtce - to na 100% on.
     Podchodzę i siadam naprzeciwko. Zanim na mnie spogląda, zdążam przyjrzeć mu się z bliska. Jest nawet trochę przystojny, pomyślałam, ale zaraz potem zganiłam się za to. 
     - Ty musisz być Jennifer - stwierdza, głupio mi się przyglądając. - Violetta nigdy nie mówiła, że jej siostra jest taka ładna.
     - Mi za to mówiła, że jej były to cham bez żadnych zasad - odpowiadam z uśmiechem, który on odwzajemnia. Najwyraźniej nie myliła się, mówiąc także, że jest nienormalny. Kto odpowiada uśmiechem za obelgę. - Przejdę od razu do rzeczy...
     - Po co? - przerywa mi. Nienawidzę, gdy ktoś mi przerywa. - Mam czas, który z chęcią wykorzystam na rozmowę z piękną kobietą.
      Wzdycham głośno, po czym nachylam się nad stołem, przyciągam go za koszulę, a następnie namiętnie całuję. Mimo zdziwienia oddaje mój pocałunek, a kiedy się odrywam, próbuje go ponowić - niestety, odsuwam się szybciej.
     - Nadal napalony? - pytam, spoglądając na swoje paznokcie. - Lepiej, żeby odpowiedź brzmiała "nie", bo do niczego więcej między nami nie dojdzie. - Spostrzegam, że otwiera usta, żeby coś powiedzieć, więc ciągnę dalej, nie zważając na to, czy ma coś do powiedzenia: - Chcę, żebyś raz na zawsze odczepił się od mojej siostry. Naprawdę nie potrzebuję ciebie do szczęścia.
     - Skąd myśl, że będę cię słuchać?
     - Możesz mnie nie słuchać, ale... - Zawieszam głos, zastanawiając się, co powiedzieć. - Ale jej męża tak.
     - Ma męża?
     - Tak! I córkę, plus jedno dziecko w drodze - kłamię. - Już dawno o tobie zapomniała.
     Nie czekając na jego odpowiedź, wstaję i opuszczam lokal. Pozostało mi mieć nadzieję, że Violetta się nie dowie o moim małym kłamstwie. Zrobiłam to dla dobra sprawy, i tego się trzymam. Przynajmniej się odczepi, myśląc, że ma rodzinę.

Violetta


     Po pracy dałam się wyciągnąć na kawę. Nie chciałam, ale nie byłam w stanie wymyślić żadnej sensownej wymówki. Pozostawało mi iść z nadzieję, że będzie dobrze. I póki co tak właśnie jest. Spacerujemy ulicami miasta, popijając kawę. 
     - Jak Fran? - staram się zacząć jakiś nowy temat. Zupełnie nie interesuje mnie jej samopoczucie, ale lepsze to niż niezręczna cisza, która się pomiędzy nami zrodzi
     - Dobrze, tylko... - Przerywa. Widzę, że zastanawia się, czy na pewno mi powiedzieć. W końcu jednak decyduje to zrobić. - Zaczęły jej buzować hormony i mam wrażenie, że zaraz wybuchnę.
      Zaśmiałam się, biorąc kolejnego łyka kawy.
     - Bywa - dodałam, nadal cicho chichocząc. - Poza tym jest okej?
     - Tak. A u ciebie?
     - Można tak powiedzieć. - Odpowiedź najwyraźniej go nie satysfakcjonuje, ponieważ spogląda na mnie, podnosząc brew. Domyślam się, że chce abym powiedziała coś więcej. - Męczą mnie dziwne sny...
     - Znam to - uśmiecha się. - Kiedyś śniło mi się, moja nauczycielka wybuchła w czasie lekcji.
     - Ta, coś a'la to - mówię z lekki uśmiechem. 
     - Na przykład?
     - Różne dziwne sny - próbuję się wywinąć z odpowiedzi, ale najwyraźniej mi to nie wychodzi, bo wciąż na mnie patrzy. - No wiesz... Na przykład... - Zawieszam, starając się coś wymyślić. - Na przykład twój sąsiad zamienia się w zombie, zwierzak do ciebie gada lub uprawiasz seks z szefem.
     Leon przystaje, a ja nie dowierzam, że powiedziałam to na głos. Zamykam oczy i odwracam się do niego.
     - Śniło ci się, że uprawiałaś seks z moim ojcem?
     Chcę zaprzeczyć, ale z początku sama nie wiem co chce mu powiedzieć.
     Nie, z tobą, myślę, ale zaraz uświadamiam sobie, że to brzmi chyba jeszcze gorzej.
     Otwieram usta, żeby coś powiedzieć, ale uprzedza mnie głos Diego.
     - Więc to jest twój mąż? - Słyszę i mam nadzieję, że to tylko kolejny chory sen.

* * *

Przybywam z pechową trzynastką, którą równie dobrze mogłabym nazwać eksperymentalną xD Jest pisana narracją pierwszoosobową. Dlaczego? Już jakiś czas nią nie pisałam, i zastanawiam się, która jest lepsza. Naprawdę nie umiem tego ocenić, więc mam nadzieję, że oddacie swoje głosy w ankiecie z boku :D
Co do rozdziału; nawet mi się podoba xD Jest trochę nudnawy - przynajmniej tak mi się wydaje - ale na pewno lepszy niż poprzedni - co do tego nie mam wątpliwości. Nie spodziewaliście się, że to sen, co nie? :D Kocham robić ludzi w konia, wybaczcie :*

Mam nadzieję, że rozdział się Wam podoba i zagłosujecie w ankiecie :*

Nicol :*

40 komentarzy = 14 rozdział :p

7.07.2014

Rozdział 12: Całowałam się z szefem, chcesz kawy?

Wróciła do domu - jak na nią - wcześnie. Przekręciła klucz w drzwiach i weszła do środka. Rozejrzała się w nadziei, że jej siostra także wróciła.
     Weszła do kuchni i ją ujrzała. Siedziała przy blacie, czytając gazetę i jedząc czerwone jabłko.
     - Hej - odezwała się pierwsza szatynka. 
     - Cześć - odpowiedziała, nie odrywając wzroku od czasopisma.
     Castillo podeszła do drewnianej szafki, z której wyjęła wysoką szklankę. Nalała do niej wody i wypiła zawartość. Chciała powiedzieć coś do siostry, ale nie miała pojęcia, co. A nawet jeśli by tak było, czuła, że nie może niczego wypowiedzieć. Miała wrażenie, że w jej gardle ugrzęzła wielka gula, uniemożliwiająca powiedzenie czegokolwiek.
     Zaczęła układać w głowie cały schemat ich rozmowy. Wymyślała odpowiedzi na każde pytanie, które mogłaby zadać. Następnie robiła listę "za i przeciw" powiedzenia siostrze o pocałunku z jej szefem. W końcu postanowiła to zrobić. To moja siostra, pomyślała, jedyna osoba, której w pełni ufam
     - Jenn... - zaczęła, gdy wstała z krzesła i chciała opuścić pomieszczenie. Spojrzała na nią. - Musimy porozmawiać.
     - O czym? - zapytała.
     Nie była zła na siostrę, kochała ją i miała świadomość tego, że szatynka nie chciała tak na nią naskoczyć. Ale i tak oczekiwała od niej przeprosin. Sądziła, że to nie w porządku, że tak na nią nakrzyczała, nic nie wyjaśniając.
     - Muszę ci o czymś powiedzieć... - powiedziała niepewnie. Wiedziała, że to ostatnia szansa odwrotu. Kiedy zacznie mówić, nie będzie mogła ot tak wymazać blondynce pamięci, aby nic nie zapamiętała. - Usiądź.
     Blondynka wykonała jej prośbę, a ta zaczęła opowiadać. Jennifer ani razu jej nie przerwała. Wszystkiego słuchała z wielkim zdziwieniem i zaciekawieniem zarazem. Nie spodziewała się po siostrze, że pocałuje swojego szefa. Owszem, żartowała z nich, ale na żartach się kończyło. Nigdy nie pomyślała o tym poważnie.
     - Chwila, chwila! - przerwała, gdy już kończyła mówić. - To żart, tak?
     - Jenn!
     - Dobra, dobra - uspokoiła ją, po czym szybko przeanalizowała w głowie. - Po prostu... Dlaczego mi wcześniej nie powiedziałaś?
     - Miałam do ciebie podejść i powiedzieć coś w stylu: hej, Jenn. Całowałam się z szefem, chcesz kawy? - zapytała ironicznie. - Poza tym... Już po wszystkim. On jest moim szefem, ja jego pracownicą  - tego się trzymamy.

* * *

     * 2 tygodnie później *

     - Naprawdę musisz się wyprowadzać? - zapytała, skręcając. Jej mieszkanie dzięki siostrze nie było takie puste. Zawsze miała towarzyszkę do oglądania głupich komedii romantycznych czy siedzenia w nocy, gdy jedną z nich znowu napadną koszmary. - Przecież możesz jeszcze zostać, poszukać czegoś lepszego...
     - Chcę być na swoim - oznajmiła. - Nie mogę wciąż siedzieć ci na głowie, a poza tym wszystko jest już załatwione nie mogę tego odwołać - zauważyła. - To naprawdę wspaniałe mieszkanie.
     Dalej jechały w ciszy.
     Po niedługim czasie dojechały. Nowe mieszkanie blondynki nie znajdowało się daleko.
     Weszły do środka. Szatynka dokładnie się rozejrzała. Mieszkanie było mniejsze niż jej, ale wyglądało na zadbane. Ilość mebli także nie była duża, ale miała świadomość tego, że niedługo będzie tu mnóstwo kiczowatych ozdób i wiele innych niepotrzebnych rzeczy - w końcu to mieszkanie Jennifer.
     Usiadły w salonie i rozmawiały, popijając kawę. Blondynka opowiadała o wszystkim, co zmieni w swoim nowym mieszkaniu, zaś Violetta jej słuchała. Nie ciekawiło ją to w jakiś niezwykły sposób, ale starała się wychwycić jak najwięcej słów, a potem ułożyć w logiczną całość.
     W pewnym momencie zadzwonił jej telefon. Wyciągnęła komórkę i już chciała odebrać, ale zrezygnowała po zobaczeniu, kto dzwoni. Odrzuciła połączenie i skierowała swój wzrok na siostrę. Ta przerwała mówić.
     - No co? - zapytała pod wpływem jej wzroku.
     - Kto to był i dlaczego się rozłączyłaś? - odpowiedziała pytaniem na pytanie. Myślała, że to Leon, a ta tchórzy i nie chce odebrać. - Oddzwoń, poczekam. - Założyła nogę na nogę, zaś ręce skrzyżowała na klatce piersiowej i wygodnie się rozsiadła.
      - Nie, nie chcę z nim rozmawiać - odpowiedziała i zrobiła dokładnie to samo, co jej siostra. - Nie teraz. Nie jestem na to gotowa.
      - To kiedy będziesz? - zadała kolejne pytanie lekko poddenerwowana zachowaniem siostry. Uważała to za niedojrzałe. - Może jak urodzi mu się dziecko?
      - Co jakie dziecko?
      - Fran jest w ciąży, nie pamiętasz już?
      - Co? To nie Leon dzwonił - oznajmiła, po czym przygryzła dolną wargę. Z początku nie chciała mówić, kto próbuje się do niej dodzwonić. Wiedziała, że musiała by wszystko opowiedzieć blondynce i odpowiedzieć na mnóstwo - jej zdaniem - niepotrzebnych pytań. Kiedy jednak zobaczyła jej wyczekujący wzrok, postanowiła powiedzieć. Jeśli tego nie zrobię, nie da mi spokoju, od razu pomyślała. - To Diego.
     - Co? Diego? Masz z nim kontakt?!
     Od razu przypomniała sobie wszystkie opowieści siostry z nim związane. Na samą myśl, miała ochotę spotkać się z nim i wszystko mu wygarnąć. Chciała, ale jednak nie mogła. Dostałaby naganę od siostry za wtrącanie się.

* * *

     Siedziała na balkonie. Na stoliku obok leżała sterta chusteczek. I zużytych, i nie. Wpatrywała się przed siebie na ciemne miasto. Widziała ludzi, którzy o tak późnej porze dopiero wracali z pracy. Westchnęła głośno i wzięła kolejną chusteczkę. 
     Po chwili na balkonie pojawił się także jej przyjaciel. Usiadł na krześle obok i podał jej herbatę w kubku. Niechętnie ją wzięła i wypiła łyka. Następnie odstawiła kubek na stoliku i - nawet nie zerkając na przyjaciela - ponownie przeniosła wzrok na ulicę.
     - Co jest ze mną nie tak? - odezwała się po dłuższej chwili. Podniósł pytająco brew. - Dlaczego postanowił wyjechać? Miał mnie dość? A może znalazł sobie kogoś innego?
     - Nie wiem... Myślę, że odpowiedź poznasz, jeśli zapytasz go - odparł. - Ale mogę ci zapewnić, że to nie z tobą jest coś nie tak.
     - Nie musisz tu ze mną zostawać, Federico - zapewniła go. - Dam sobie radę.
     - Nie mam co do tego wątpliwości - odpowiedział z lekkim uśmiechem. - Ale każda wymówka, żeby spędzić z tobą czas jest dobra.

* * *

     Wróciła do domu. Udało jej się wywinąć od odpowiadania na wszystkie pytania Jennifer. Powiedziała, że źle się czuje, a blondynka - mimo iż nie do końca wierzyła w jej wymówkę - pozwoliła jej wrócić do domu.
     Usiadła wygodnie na kanapie i westchnęła głośno. Zaczęła myśleć o Diego. Z jednej strony wiedziała, że powinna się z nim spotkać, zaś z drugiej nie chciała z nim rozmawiać ani nawet go widzieć. Zbyt wiele przykrych wspomnień to przywoływało. Chciała o nim zapomnieć, ale on nie miał zamiaru jej tego ułatwiać.
     Nagle usłyszała dzwonek do drzwi. Niechętnie wstała z kanapy i podeszła do drzwi. Znajdował się za nimi Leon. Zdziwiona zmierzyła go wzrokiem, a dopiero potem się odezwała.
     - Hej, coś się stało? - spytała z ciekawości. Nie miała pojęcia, po co miałby ją odwiedzać. - Wejdź.
     Odsunęła się, otwierając tym bardziej drzwi. Szatyn bez słowa wszedł do środka. Castillo zamknęła drzwi i podniosła pytająco brew do góry. 
     - Musimy porozmawiać - odezwał się po chwili.
     Nic nie odpowiedziała, tylko wskazała ręką drogę do salonu. Weszli do pomieszczenia i usiedli na kanapie, obok siebie. Szatynka zaproponowała mu coś do picia, ale mężczyzna odmówił. Przez chwilę siedzieli w ciszy.
     - To... o czym chciałeś rozmawiać? - odezwała się po jakimś czasie, wyraźnie zaciekawiona powodem przyjścia jej szefa.
     - Na bankiecie... nie pozwoliłaś mi wyrazić swojej opinii na temat tego pocałunku... - Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć. Myślała, że ten temat zakończyli. Verdas jednak to zauważył, dlatego ciągnął dalej. - Powiedziałaś, że powinniśmy o tym zapomnieć...
     - Powinniśmy - przerwała mu. - Leon, ten te... - Przerwał jej namiętnym pocałunkiem, który - mimo zaskoczenia - oddała.
     Po chwili położył rękę na jej policzku; nie sprzeciwiła się. Przechyliła się lekko i założyła mu ręce za szyję. Nie miała pojęcia, co robi. Chciała jakoś to przerwać, ale nie mogła, nie potrafiła.
     Jego ręka powędrowała na jej biodro, zaś ona zaczęła odpinać guziki od jego koszuli. Nie zajęło jej to dużo czasu, więc już po chwili ujrzała jego tors. Błądziła po nim palcami, nie przerywając pocałunku. Zanim się obejrzeli wylądowali w sypialni, i reszty można się domyśleć.
   
* * *

Jeju, ten rozdział to totalna porażka - ja to wiem. Moje zastrzeżenia mogłabym wymieniać w nieskończoność, ale wszyscy widzimy dokładnie, co jest w tym rozdziale nie tak. Pisałam go trochę na siłę :/ Mam pomysły na przyszłe rozdziały, ale na te - nic. Kompletna pustka :// Dlatego przyspieszyłam trochę akcję. Mam nadzieje, że dzięki temu będzie coraz lepiej xd. 
Za krótki wątek o Lu bardzo przepraszam, ale nie mam na nią weny :/ 
Za równy tydzień być może zostanie opublikowany OS,  z okazji... ŚWIĘTA OBALENIA BASTYLII! Nie, nie tego święta, ale okazji prawdziwej nie zdradzę :p

Rozdział następny pojawi się jak będzie wystarczająca ilość komentarzy xd

Nicol :*

7.04.2014

Zmiany i coś, co zainteresuje prawdziwych czytelników

     Kolejny bezsensowny pościk - tak kocham je <3
     Jeśli ktoś ma z tym jakiś problem, klikamy czerwony krzyżyk i do widzenia :*
     Ale mam nadzieję, że przeczytacie chociaż część oddzieloną 3 gwiazdkami, jest ważna i krótka, a kto wie - może będziecie zadowoleni.

     Okay, więc pewnie wszyscy teraz zastanawiają się, po cholerę ta notka? Na blogu w czasie wakacji pojawią się zmiany (mam nadzieję, że duże i na lepsze). Jakie zmiany? W pisaniu (myślę, że niektórzy zauważyli to w poprzednim rozdziale), w zakładkach, listach blogów... Planuję ich zrobić jak najwięcej, a dlaczego? Skończyłam szkołę, w moim życiu rozpoczyna się - jak to nazwali moi rodzice - nowy etap. Etap, w którym nie chcę być od razu dorosła, sztywna itd., ale nie chcę być też dziecinna xd. Bez obrazy dla wszystkich fanów "Violetty", ale myślę, że moja przygoda z tym serialem skończyła się. Nie oglądam od połowy drugiego sezonu, blogów informacyjnych już nie czytam - dlatego też nie ma ich już w mojej liście z boku, i jedyne co mnie z nim łączy to ciekawe opowiadania, które po prostu lubię za fabułę.
     Nie zamierzam jednak odchodzić, spokojnie (albo i nie). Skończę tą historię - to jest pewne. Za bardzo ją polubiłam, i chcę, żeby była tą jedną jedyną, którą skończę xd. Mam jakiś zarys na dalsze rozdziały, co prawda bardziej ogólny niż szczegółowy, ale z czasem to się dopracuje.
     Co będzie potem? Odpowiedzi jako takiej nie znam jeszcze sama, ale mogę być pewna w stu procentach, że z pisaniem nie skończę. Nie kojarzy mi się to już z nudnymi wypracowaniami (z których byłam słaba), ale z nieodłączną częścią mojego życia. Nawet moi nauczyciele zauważyli poprawę z różnymi pracami pisemnymi od czasu, gdy założyłam bloga. Nawet gdybym skończyła działalność na blogu, pisałabym pewnie coś w zeszycie.
     Jest kilka wyjść z tej sytuacji. Mianowicie - po skończeniu tej historii, rozpocznę nową nie związaną z serialem; założę nowego bloga także z inną historią nie o "Violetcie", lub założę nowe konto i zacznę wszystko od nowa. Pewne jest, że nie będę miała do czynienia z "Violettą".
     Stare rozdziały... Zastanawiałam się niedawno, co z nimi zrobić... Najchętniej bym je usunęła, ale są osoby, które - ku mojemu ogromnemu zdziwieniu - lubiły je. Nie chcę jednak, żeby były tutaj. Nie mam pojęcia, dlaczego, ale tak jest xd. Myślałam ostatnio nad założeniem osobnego bloga i tam byłyby obie te historie. Co myślicie? Osoby, które je jakimś cudem lubiły, mogłyby po prostu do nich czasem wrócić :) Napiszcie opinie z komentarzach.
     Od ostatniego rozdziału moje pismo się zmieniło i mam nadzieję, że ktoś to zauważył. Pojawiło się więcej opisów i mniej dialogów - tak teraz będą wyglądały rozdziały. Wiem, że większość osób najchętniej czytałoby masę dialogów czy rozdziałów 18+, ale tutaj takich nie będzie. Ci, którym się to nie podoba mogą odejść; droga wolna, ale Ci, którzy zostaną będą prawdziwymi czytelnikami i wiem, że to dla nich warto pisać - nie dla tych, którzy odejdą. Chcecie dialogi? Są komiksy, filmy, seriale...
      Po co jest ta notka? Chciałam, żeby nie było później zdziwienia i żebyście po prostu to wiedzieli. Myślę, że to dość przydatna informacja.
     Okay, wszystko jasne? Jak nie, to pytanka w komach :)

* * *

     Teraz ta ciekawsza część :p
     Są tu jakieś Directioners? Ja nie jestem, ale moja koleżanka (z realu) tak. Dlatego chciałabym was zaprosić na jej bloga [KLIK]. Nawet jeśli nie jesteście fanami, zajrzyjcie. Może się Wam to naprawdę spodoba :) 

     Jeśli ktoś to przeczytał proszę, żeby w komentarzu dał znać. Może to być po prostu "Przeczytałam" :)

7.02.2014

Rozdział 11: Masz tatuaż?

     - Co ty tutaj robisz? - zapytała wściekła. Myślała, że już nigdy go nie zobaczy. Spodziewała się każdego, ale nie jego. - Kiedy wróciłeś? Po co?!
     - Kochanie - Położył rękę na jej policzku - dla Ciebie.
     - Zrób dla mnie więcej, i opuść to miasto! - krzyknęła, po czym zdjęła jego rękę. Jak najszybciej odeszła w stronę swojego domu. Musiała wszystko powoli i dokładnie przeanalizować. Co stało się, że nagle, po tak długim czasie postanowił wrócić do Buenos Aires?
     Weszła do swojego domu. Pierwszą rzeczą jaką zrobiła było skierowanie się do łazienki - potrzebowała się odprężyć w towarzystwie ciepłej wody i piany. Weszła do środka  - nie ściągając z siebie płaszcza ani butów - i odkręciła wodę w wannie. Zamknęła drzwi na klucz, na wypadek, gdyby Jennifer także wróciła szybciej, i ściągnęła obuwie. Westchnęła głośno, po czym spojrzała w lustro. Obmyła twarz wodą z kranu, a następnie związała włosy w luźnego koka. 
     Kiedy w wannie była wystarczająca ilość wody, zakręciła ją. Wlała płyn do kąpieli i odpięła suwak od swojej sukienki. Następnie pozbyła się także bielizny i biżuterii. Weszła do wanny, wygodnie się ułożył i przymknęła oczy.
     W jej głowie pojawiało się coraz więcej pytań dotyczących mężczyzny. Kiedy się z nim żegnała, była w stu procentach pewna, że już go nie zobaczy. Co na prawdę skłoniło go do powrotu? Myślał, że do siebie wrócą? A może postanowił wpakować się w jej życie z nutami, tylko po to, żeby je zniszczyć? Nie znała odpowiedzi, ale z pewnością chciała je poznać. 
     Postanowiła z nim porozmawiać. Wiedziała, że będzie to dla niej trudne, ale to jedyny sposób, aby poznać te wszystkie odpowiedzi. Miała nadzieję, że wystarczy jedno spotkanie, aby to zakończyć. Tym razem definitywnie. 
     W jej głowie krążyła także myśl o Leonie. Nie była do końca pewna, czy to co powiedziała Leonowi było w stu procentach prawdą. Chciałaby, żeby tak było, próbowała to sobie wmówić, ale to kompletnie nic nie dawało. Jej uczucie było zbyt silne, aby ot tak o tym zapomnieć. Wiedziała, że z jej strony pocałunek był szczery. Nie miała takiej pewności co do Leona, ale pozostawała przy wersji, że Leon darzy uczuciem tylko jedną kobietę - swoją żonę.
     Zanurzyła całą głowę w wodzie. Przez chwilę cała leżała pod powierzchnią wody, a następnie się wynurzyła.
     Usłyszała dźwięk trzaskanych drzwi. Jennifer, od razu pomyślała. 
     - Violetta! - Usłyszała krzyk. Jej przypuszczenia się nie myliły; to była Jennifer. W głosie było słychać złość. Szatynka chciała być zainteresowana, dlaczego ta aż tak się złości, ale w tym momencie zupełnie ją to nie obchodziło.
     Zanim odpowiedziała coś głośno westchnęła. Dopiero po tym odkrzyknęła.
     - Co?!
     - Natychmiast wyłaź z tej łazienki!
     - To mów dom, nie będziesz mi mówić, co mam robić!
     Blondynka już nic nie odpowiedziała. Po prostu było słychać jej kroki. Castillo ponownie się zanurzyła, próbowała jak najdłużej zostać pod powierzchnią wody. Czuła się wtedy wolna, nikt nie mógł przerwać tej chwili.
    - Jak to odeszłaś z drużyny? - pytała wstrząśnięta wieściami córki. Zawsze myślała, że pływanie to to, co kocha. Planowała przyszłość związaną własnie z tą dyscypliną sportową. Kobieta nigdy w życiu nie przypuszczała, że jej córka po prostu zrezygnuje.
    - Tak to - odpowiedziała, po czym ją wyminęła i ruszyła do kuchni.
    Nalała sobie do szklanki gazowaną wodę i upiła łyk. W pomieszczeniu pojawiła się rodzicielka nastolatki.
     - Violetta, co się z Tobą dzieje?! - podniosła głos. Nie wytrzymywała już zachowania córki. Kiedyś spokojna, nigdy się nie sprzeciwiała i zawsze bez mrugnięcia wykonywała prośby, a o każdym swoim ważnym ruchu informowała jednego z rodziców, teraz - zawzięta, próbuje postawić na swoim, nigdy nie słucha i ma gdzieś, co sądzą o każdej rzeczy; ważnej i mniej ważnej.
    Szatynka zdenerwowana włożyła szklankę do zlewu i obróciła się do matki.
    - To nie ja liże dupę pierwszemu lepszemu gnojowi z ulicy - syknęła przez zęby i opuściła pomieszczenie.


* * *

    Minęło ponad dwie godziny, zanim szatynka wyszła w wanny. Wytarła mokre ciało ręcznikiem i ubrała ciuchy nadające się do spania. Opuściła pomieszczenie, i przechodząc przez salon, na jej drodze stanęła Jennifer.
     - Możesz mi powiedzieć, co powiedziałaś Leonowi?! - W jej głosie można było wyczuć jeszcze większą gorycz niż wcześniej. - Kiedy wrócił po tej waszej "ważnej rozmowie" był taki nie w humorze, że po prostu mnie spławił! A tak dobrze mi szło! Jak mogłaś mi to zrobić? Myślałam, że gramy fair!
     - Jenn, moje życie nie opiera się na jakimś durnym zakładzie! - Nie wytrzymała. Rzadko kłóciła się z siostrą, ale tym razem nie mogła zapanować za swoimi emocjami. - Mam ważniejsze problemy niż Twoje durne, dziecinne zakłady! Jeśli już skończyłaś marudzić, możesz mi zejść z drogi!
    Zapomniała o wcześniejszej chęci pójścia do kuchni w celu napicia się czegoś, i wróciła do swojej sypialni. Ułożyła się na łóżku. Po kilku minutach zasnęła.

* * *

     Żałowała, że tak naskoczyła na swoją siostrę. Nie panowała nad sobą i kolejnego dnia chciała to odkręcić. Niestety, blondynka wyszła do pracy, zanim ta zdążyła wstać, a następnie nie odbierała telefonów.
     - Violetta. - Jego ciepły głos wyrwał ją z przemyśleń.
     - Ccco?
     - Po raz piąty pytam się ciebie o to samo - odpowiedział z lekkim uśmiechem. - Coś się stało? 
     - Nie, po prostu... - Przez chwilę zastanawiała się, czy na pewno mu to powiedzieć. W końcu to nic takiego, ale między nią a szatynem miała obowiązywać relacja, jak między pracownikiem a szefem. Sprawy prywatne nie są raczej mile widziane w pracy. - Posprzeczałam się z Jennifer, nic wielkiego.
     - Na pewno? - Kiwnęła głową. - Jesteście ze sobą zżyte.
     - Bywa. - Uśmiechnęła się. -  Po prostu dużo razem przeżyłyśmy, a takie zdarzenia zbliżają do siebie ludzi.
     Przypomniała sobie wszystkie trudne chwile, które razem przeżywały. Owszem, nie zawsze były takie zżyte. Z początku wręcz się nienawidziły. Violetta odbierała blondynkę jako nową córkę jej ojca, a do tej pory był tylko jej, zaś Jennifer widziała w niej kogoś, kto łączy nowego męża jej mamy ze starą rodziną. Z czasem jednak zobaczyły w sobie wsparcie i od tamtej pory były do siebie przywiązane. Mimo, że nie były prawdziwymi siostrami.
      - To... dasz mi te papiery?
      - Oh, tak.
     Wstała z krzesła i podeszła do szafy. Papiery, o których mówił szatyn znajdowały się na najwyższej półce, przez co miała problem z dosięgnięciem ich. Verdas to zauważył i podszedł w celu pomocy jej.
     - Pomogę Ci.
     - Nie, naprawdę nie trzeba.
     Podniosła wyżej ręce, a jej koszulka wyszła spod spódniczki, odkrywając tym samym kawałek jej brzucha. Szatyn spojrzał w to miejsce i ujrzał tatuaż widniejący koło jej pępka. Przedstawiał on 3 gwiazdy o różnych wielkościach.
     - Masz tatuaż? - zapytał dość zdziwiony.
     - Co?! Nie!
     Szybko zakryła koszulką brzuch. Niechcący tym samym zrzuciła z półki bardzo grubą książkę. Spadła ona prosto na głowę jej szefa. Syknął z bólu.
     - Pprzepraszam, ja nie chciałam - wydusiła z siebie, gdy złapał się za obolałe miejsce. - Przyniosę Ci lud.
     Nie czekając na odpowiedź, opuściła gabinet.
     Po kilku minutach wróciła z lodem. Przyłożyła go do głowy Verdasa.
     - Ja naprawdę nie chciałam - odezwała się po chwili. - Przepraszam... Bardzo boli?
     - Nie, nic się nie stało...
     Westchnęli głośno i przysiadli na biurku. Przez chwilę się nie odzywali do siebie.
     - Dlaczego się go wstydzisz? - zapytał, a widząc jej pytający wyraz twarzy, dodał: - Tatuażu.
     Szatynka przez chwilę się zastanawiała, co mu odpowiedzieć. Kolejny raz w ciągu jednej rozmowy wspomniałaby o swoim życiu prywatnym. Zupełnie nie wychodziło jej trzymanie go na dystans. Kiedy się przed nim otwierała, nie panowała nad tym, co mówi i myśli. W pełni mu ufała i obawia się, że niedługo powie mu przez to za dużo.
     - Po prostu... zawsze żałowałam, że zrobiłam go sobie - wyjaśniła. - Zrobiłam go pod wpływem złości, a teraz nie chcę, żeby ludzie postrzegali mnie jako nastolatkę, która zrobiła sobie tatuaż bez wiedzy rodziców.
     - Ty też? - Spojrzała na niego pytająco.
     Ku jej zdziwieniu zaczął rozpinać swoją białą koszulę. Nie wiedziała, co robi, ale z niewiadomych jej samej przyczyn, nic nie mówiła. Po prostu obserwowała każdy jego ruch. Ujrzała jego umięśniony tors. Po chwili opuścił także jeden rękaw. Teraz mogła dokładnie zobaczyć tatuaż widniejący na jego ramieniu.
     - Kto jak kto - odezwała się po chwili - ale po tobie w życiu bym się tego nie spodziewała...
     - Dlaczego? - zapytał z uśmiechem.
     - Ze względu na... - Zawiesiła głos. Nie do końca była pewna, czy to go nie urazi, ale postanowiła skończyć swoją wypowiedź. - Na twoich rodziców.
     Zawsze myślała, że państwo Verdas to naprawdę poukładana rodzina. Nie miała co do tego żadnych wątpliwość. Na pewno nie pozwoliliby na zrobienie sobie tatuażu. Musiał to zrobić bez jej wiedzy, była tego pewna. Jednak Leon nie jest zupełnie, taki jak myślała. Widziała go jako posłusznego syna bogatych rodziców, a jego największy bunt to sprzeczka z ojcem. Teraz widziała, że jednak tak nie jest.
    - Kiedy go robiłem, nic o tym nie wiedzieli. - Wiedziałam, pomyślała. - Chciałem w jakiś sposób im się sprzeciwić. W wieku szesnastu lat kontrolowali mnie zbyt bardzo, szczególnie ojciec. Dlatego poszedłem z kumplem, który udawał mojego ojca, podpisał odpowiednie papiery i zrobiłem go sobie, żeby im pokazać, że nie będą mieć nade mną pełnej kontroli. A ty?
    - Kiedy miałam szesnaście lat... moi rodzice się rozwiedli. - Ciężko było jej mówić o rodzicach. Leon jest pierwszą osobą, której o tym opowiada. - Matka znalazła faceta, który... nie do końca przypadł mi do gustu, tata ponownie się ożenił, a ja czułam się sama... Żeby zwrócić na siebie uwagę robiłam różne głupie rzeczy i tatuaż był jedną z nich.
     Spojrzała mu w oczy. Lekko się do siebie uśmiechnęli.

* * *

I oto 11 :) Miał być szybciej, ale wciągnęłam się w jedną książkę i zupełnie nie miałam ochoty pisać z tego powodu :p Miał się także znaleźć wątek z Lu, ale ten rozdział już teraz jest dość długi, dlatego stwierdziłam, że tamten wątek pojawi się w 12 xd
Mam nadzieję, że rozdział się Wam podoba i czekam na opinie :*

Nicol :*

35 komentarzy = Rozdział 12