6.30.2014

Rozdział 10: Widzę, że nie wytrzymujesz już tej rozłąki

Rozdział dedykuję Kini :* Masz skoro Ci tak zależy :p

     Wędrowała ulicami Buenos Aires, oświetlonymi tylko latarniami. Uwielbiała to miasto nocą. Kiedyś mogła pozwolić sobie na codzienne spacery po zachodzie słońca, ale teraz, przez pracę nie miała czasu na wystarczająco długie wyjście, wyrwanie się od rzeczywistości. Kochała, gdy w miarę zimny wiatr czuła na swojej twarzy i we włosach. W tym momencie nie bała się nawet podejrzanych ludzi, których twarzy nie mogła ujrzeć przez panującą ciemność.
- Przestań stawiać go wciąż w aż tak złym świetle. - Przerwał jej. - Skoro Twoja matka się z nim spotyka, nie może być aż taki zły.
- Diego, nie broń go. - Poprosiła dość spokojnym tonem. - Dobrze wiesz, jaki jest.
- Nie, nie wiem, bo wciąż wszystko wyolbrzymiasz.
- Ja wyolbrzymiam?! - Nie dowierzała w słowa swojego chłopaka. - Diego, on mnie uderzył!
- Najwyraźniej go sprowokowałaś. - Stwierdził. - Skończmy już ten temat.
- Łatwo Ci powiedzieć. - Odpowiedziała. - To nie ty wracasz do domu, w którym obrywasz od faceta własnej matki, a potem idziesz na spotkanie z Twoim chłopakiem, który go broni.
      Zanim zdążył odpowiedzieć, wycofała się i odeszła. Była zdziwiona postawą bruneta. Powinien jej bronić, zrobić coś.
     Nagle usłyszała znajomy śmiech. Przez chwilę się zastanawiała, ale przypomniała sobie do kogo on należy. Odwróciła się w tamtą stronę i upewniła się, że miała rację. Przyśpieszyła krok, żeby jak najszybciej oddalić się od nich. Kiedy już miała skręcać, kobieta ją zawołała. Przystanęła i zamknęła oczy, zdenerwowana niepowodzeniem ze swojej strony. Powoli się odwróciła, a jej szef z żoną stali już przed nią.
- Hej. - Przywitała się brunetka z uśmiechem, po czym ją przytuliła. Niepewnie oddała uścisk i jej odpowiedziała.
- Hhhej. - Zwróciła się niepewnie do Leona.
- Hej...
- Co u Ciebie? - Zadała pytanie Włoszka, jakby były dobrymi przyjaciółkami.
- Nic ciekawego. - Odpowiedziała. Chciała jak najszybciej zakończyć rozmowę i wrócić do domu. - Śpieszę się, muszę iść...
- Poczekaj! - Zatrzymała ją swoim głosem, gdy kawałek odeszła. Odwróciła lekko głowę. - Będziesz jutro na przyjęciu?
- Tttak...

* * *

- No... to gdzie jest seksi szef? - Zapytała, gdy weszły do wielkiej posiadłości starszego Verdasa.
- Jenn, błagam, odpuść sobie dzisiaj. - Poprosiła. - Tutaj jest jego ojciec i żona.
- Nie! Mam za mało czasu, żeby sobie odpuszczać. - Stwierdziła. - Przecież nie będę z nim flirtować przy żonie.
     Szatynka westchnęła głośno. Musiała ją jakoś zatrzymać, pozostawała kwestia, jak. Zanim się obejrzała blondynki już nie było. Zaczęła się rozglądać, ale nie było po niej śladu.
- Po co ja w ogóle Cię tu zabierałam? - Szepnęła do siebie.
     Postanowiła się trochę rozejrzeć po domu swojego szefa. Nie pracowała w tej firmie za długo, z czym wiąże się to, że nie bywałą na przyjęciach organizowanych przez państwo Verdas i nigdy nie przebywała w ich willi. Weszła bardziej w głąb i przyjrzała się ogromnemu holowi. Kafelki na podłodze były tak czyste i błyszczące, że było widać w nich swoje odbicie. U góry wisiał drogi żyrandol, który był w stanie oświetlić całe pomieszczenie. Na widoku stały wielki schody, na których szczycie było widać eleganckie balustrady i pełno drzwi, na dole było ich równie dużo.
     Po chwili weszła do pomieszczenia, w którym odbywało się całe przyjęcie. Mnóstwo elegancko ubranych ludzi, duży bufet, kelnerzy chodzący to z jedzeniem, to z szampanem lub innym napojem alkoholowym. Po środku stał fortepian, aktualnie nikt nic nie grał.

* * *

- Hej, przystojniaku. - Powiedziała do szatyna stojącego tyłem. Od razu się odwrócił, aby sprawdzić, kto się z nim wita w ten sposób.
- Hej...
- Jennifer. - Dokończyła, widząc, że nie pamięta jej imienia. Mimo zerowego zainteresowania jej osobą, nie odpuściła. - Gdzie Twoja żona?
- Nie mogła przyjść, źle się poczuła i postanowiła zostać w domu.
- Zdarza się. - Machnęła ręką. - W ciąży to normalne. Niedługo zaczną się hormony, będzie nie do wytrzymania, będziesz miał jej dość...
- Chwila! - Przerwał jej, bo czuł, że blondynka dopiero się rozkręca. - Chcesz mnie pocieszyć, zniechęcić...?
- Po prostu uświadomić. - Uśmiechnęła się. - Planowaliście to dziecko? - Zapytała. - Pytam, dlatego, że Violetta wspominało mi o tym, że nie jesteście małżeństwem zbyt długo...
- Nie, ale cieszymy się równie bardzo, jak gdybyśmy się o nie starali. - Odpowiedział. - Właśnie, Violetta. Jest tutaj?
- Tak, ale jest zajęta. - Oznajmiła, chcąc jak najdłużej z nim rozmawiać. - Rozmawia z... jakimś facetem, wiesz... lepiej jej nie przeszkadzać.
- Jakimś facetem?
- Tak. - Chciała jak najszybciej zmienić temat, nie wiedziała jednak, na jaki. Nagle spostrzegła fortepian. - Grasz?
     Verdas z początku nie zrozumiał, o co chodzi, ale po chwili się odwrócił i ujrzał instrument. Ponownie skierował swój wzrok na blondynkę.
- Kiedyś się uczyłem, ale to było lata temu...
- Chodź, pokażesz, co potrafisz. - Powiedziała, i zanim zdążył coś odpowiedzieć, pociągnęła go w odpowiednie miejsce. Usiedli i Jennifer ułożyła swoje palce na klawiszach. Zaczęła grać, zaś szatyn uważnie jej słuchał.
     Po niedługim czasie koło fortepianu zjawiło się więcej osób. Należała do nich także siostra blondynki. Zastanawiała się, jak działać, co zrobić zanim ulegnie urokowi jej siostry.

* * *

- Kim jest ta blondynka? - Zapytał swojego asystenta. - Z tego co wiem, nie pracuje w mojej firmie.
- Nie, jest siostrą Castillo. - Odpowiedział bez zawahania.
     Mężczyzna pod wieloma względami miał dziwne zwyczaje. Asystenci są jednym z nich. Miał ich dwóch; Ludmiłę oraz Philipa. Ludmiła byłą do spraw firmowych, ale takich jak na przykład parzenie kawy czy wykonywanie prostych poleceń. Philip zaś był jego prawą ręką. Pomagał w firmie, ale także poza nią. Pracował 24 godziny na dobę i zajmował się rzeczami jak choćby śledzenie podejrzanych pracowników. Od pewnego czasu jego zadaniem jest śledzenie Castillo i czekanie na najmniejszy błąd, żeby potem móc opowiedzieć o tym swojemu szefowi, a ten mógł ją wylać. 
- Co o niej wiesz?
- Niewiele. - Oznajmił. - Przyjechała z bodajże Madrytu i mieszkają razem. Jest ginekologiem Twojej synowej.
     W pewnym momencie ujrzeli także szatynkę. Usiadła obok, pchając przy tym swoją siostrę. Sprawiła tym, że ta przestała grać.
- Jenn, muszę porozmawiać z Leonem. - Oznajmiła, uśmiechając się. - To bardzo ważne. - Dodała, wstała i pociągnęła Verdasa za sobą na zewnątrz. Mężczyźni odprowadzili ich wzrokiem aż do drzwi wejściowych.
- Idź za nimi. - Rozkazał.
     Jennifer zaś oparła zdenerwowana głowę o fortepian i westchnęła głośno. Tak dobrze mi szło, a ona musiała to zepsuć, pomyślała.

* * *

     Wyszli na zewnątrz i skierowali się do ogrodu, znajdującego się na posesji. Usiedli na ławce i przez dłuższą chwilę się do siebie nie odzywali. Oboje nie mieli pojęcia, co w tej sytuacji powiedzieć. W końcu nie codziennie żonaty szef całuje się ze swoją pracownicą.
- W końcu mamy szansę porozmawiać. - Zauważył. - Ten pocałunek w windzie...
- Nie powinien się zdarzyć. - Przerwała mu. Chciała coś odpowiedzieć, ale ta kontynuowała swoją wypowiedź. - To było pod wpływem chwili. Po prostu dobrze nam się rozmawiało, i oboje nas poniosło. Oboje tego żałujemy. Masz żonę i niedługo doczekasz się dziecka, a ja nie chcę, żeby ten pocałunek wpłynął jakoś na pracę. Dlatego zapomnijmy o nim.
     Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, wstała z ławki i odeszła. Postanowiła wrócić do domu. Nie chciała udawać, że wszystko jest w porządku, nie mogła. Niestety w połowie drogi nie wytrzymała i wybuchła płaczem. Przysiadła na pierwszej lepszej ławce i ukryła twarz w dłoniach.
- Widzę, że nie wytrzymujesz już tej rozłąki. - Usłyszała znajomy głos.


* * *

Końcóweczka się podoba? xD Być może niektórzy domyślają się, kim jest ten głos, a jeśli nie dowiecie się w 11 :p Ten bankiet nie do końca wyszedł tak, jak chciałam, ale chyba nie jest aż tak źle. Tak w ogóle to początek tego rozdziału miał być końcówką poprzedniego, ale coś się usunęło ://
Zdradzę Wam, że mam mnóstwo czasu i weny, więc rozdziały powinny być częstsze :)
Czekam na opinię :)
Im więcej kom, tym szybciej next ;p

Nicol :*

6.26.2014

Rozdział 9: Jak to uwieść?

Rozdział dedykuję Kathy :*

          Zanim dotarli na miejsce, oderwali się od siebie. Spojrzeli sobie w oczy, ale nic nie mówili. Kiedy w końcu Leon się odważył i otworzył usta, aby cokolwiek powiedzieć, winda się zatrzymała, a drzwi od niej otworzyły. W błyskawicznym tempie się odsunęli od siebie. W korytarzu przed windą ujrzeli Francesce i ojca Verdasa.
- Leon! - Włoszka podeszła i mocno się do niego przytuliła. - Martwiłam się. Myślałam, że coś Ci się stało.
          Na chwilę się oderwała i pocałowała mężczyznę. Natomiast kiedy się oderwali, ponownie się w niego wtuliła. Kątem oka spojrzał na szatynkę, która lekko spuściła głowę.
- Wwszystko już w porządku. - Zapewnił ją. - Mała awaria w windzie.
- Jjja już pójdę. - Odezwała się Castillo. - Zobaczymy się rano.
- Violetta. - Powiedział, gdy obróciła się, żeby wyjść. Spojrzała na niego. - Nie przychodź jutro. Jest 4 w nocy, zobaczymy się na przyjęciu, wieczorem.
- Okej.

* * *

- Po pierwsze: gdzie byłaś całą noc? - Zapytała, gdy jej siostra pojawił się w salonie. Miała na sobie jeszcze pidżamę i różowy szlafrok, a na jej nogach znajdowały się papcie o takim samym kolorze. - Czekałam na Ciebie jakoś do 2. Rozumiem, że lubisz pracować i tak dalej, ale bez przesady.
- Kiedy skończyłam pracę, winda postanowiła się zaciąć i przesiedziałam tak kilka godzin. - Wyjaśniła, siadając obok. Wolała ominąć fakt, iż była tam z Leonem, ponieważ w ten sposób uniknęłaby niepotrzebnych pytań Jennifer. - Nie mogłam zadzwonić, bo zostawiłam w biurze telefon.
- Okej, a dlaczego nie idziesz do pracy? Wiesz... Jest już 11...
- Leon kazał mi zrobić sobie dzisiaj jeden dzień wolny. - Odpowiedziała. - Coś jeszcze?
- Dlaczego kazał?
- Bo... Uznał, że po nocy w windzie przyjdę niewyspana i będę gorzej pracować...
- Był tam z Tobą? - Próbowała coraz więcej wyciągnąć. Domyśliła się, że szatynka nie mówi jej wszystkiego. Znała ją na wylot i od razu widziała także, kiedy kłamie. 
- Co? Nie! - Zaprzeczyła, coraz bardziej poddenerwowana. - Oooon... przyszedł po coś do firmy iii... pomógł mi wydostać się z tej windy! Tyle! Koniec tematu!
          Wstała z kanapy i weszła do łazienki, trzaskając przy tym drzwiami. Blondynka siedziała zaś cały czas w tym samym miejscu, ze zdziwioną miną. Mimo, iż wiedziała, że Violetta długo nie wytrzyma kłamać, takiego zachowania się nie spodziewała.

* * *

- Dzisiaj wieczorem idziesz ze mną na przyjęcie. - Oznajmiła. - Mam nadzieję, że masz jakąś sukienkę.
- Jakie przyjęcie? - Zapytała, olewając dalszą część wypowiedzi jej siostry. - I po co ja Ci tam?
- Mogę przyjść z osobą towarzyszącą, a potrzebuję tam osoby towarzyszącej.
- Ale... Masz świadomość tego, że "osoba towarzysząca" to zazwyczaj jakiś partner? - Spytała, robiąc poważną minę. - Wiesz, chłopak, narzeczony, mąż... Obawiam się, że nie nadaje się na męża. 
          Szatynka westchnęła głośno i zastanawiała się, co jej odpowiedzieć. "Musisz ze mną iść, abym miała wymówkę do nierozmawiania z Leonem, ponieważ się z nim całowałam?" albo "Pocałowałam żonatego szefa, więc musisz ze mną iść, a jak będzie chciał ze mną rozmawiać, odpowiem mu, że jestem zajęta Tobą"? To odpadało. Przecież nie może jej powiedzieć prawdy. Od razu zaczęłyby się pytania, a właśnie na nie nie chce odpowiadać. Zawsze mówiły sobie wszystko, ale tym razem Castillo postanowiła nagiąć tą zasadę.
- Po prostu znajdź tą głupią sukienkę i bądź gotowa na 18! - Rozkazała stanowczym głosem. Jennifer nigdy nie widziała swojej siostry takiej. Owszem, potrafiła postawić na swoim, ale tego dnia zachowywała się wyjątkowo dziwne.
- Okej, już... Nie wściekaj się tak.
- Wcale się nie wściekam. - Próbowała zaprzeczyć, ale sama dobrze wiedziała, że jej siostra ma rację.
- Gdzie jest to przyjęcie? Kto tam będzie? Z jakiej ono jest okazji? - Zaczęła zadawać pytania.
- W domu mojego szefa. Będzie ta...
- Chwila! - Przerwała jej, zanim zdążyła odpowiedzieć na dwa pozostałe pytania. - W domu Twojego szefa, czyli jego seksowny syn też tam będzie, prawda?
- Taaak... - Odpowiedziała niepewnie. W pierwszej chwili przestraszyła się, że blondynka coś podejrzewa, dlatego zapytała: - Dlaczego pytasz?
- Hello, zakład! - Wyjaśniła zadowolona, a Castillo odetchnęła z ulgą. - Tam będę miała szansę go uwieść.
- Co? Jak to uwieść? 
          Blondynka westchnęła głośno.
- Kilka godzin w windzie, i już zapominasz o całym bożym świecie. - Mruknęła. - Założyłyśmy się o to, że uwiodę twojego seksownego szefa.
          Castillo wszystko sobie przypomniała. Jak teraz wyglądał ten zakład? W końcu w pewnym sensie zdradził swoją żonę, tylko nie z tą siostrą. Musiała się wycofać z tego głupiego zakładu, a następnie trzymać się z daleka od syna swojego szefa.
- Jennifer... Zrezygnujmy z tego głupiego zakładu. - Poprosiła. - Przecież nie jesteśmy dziećmi, a to naprawdę może się źle skończyć.
- O nie! - Jej odpowiedź była podobna do tej, którą wyobrażała sobie Violetta. Wiedziała, że ot tak się nie zgodzi, ale miała nadzieję, że ją jakoś przekona. - Trzeba było wycofać się wcześniej! Nawarzyłaś sobie piwa to teraz to wypij.
- Jenn... No proszę, po co Ci ten durny zakład?
- Violu, nie! Założyłyśmy się i nie zrezygnuję, choćby nie wiem, co.
- Jenn, ona ma żonę, dziecko w drodze. - Zauważyła. - Co jeśli ich przez nas straci?
- Jeśli na nich zasługuje, to ja przegram zakład, a Twój Leoś będzie miał szczęśliwą rodzinkę. - Oznajmiła. - Ale jeśli to ja wygram, to znaczy, że nie zasługuje na to.
          Westchnęła głośno i opuściła pomieszczenie.
          Castillo zaczęła zastanawiać się nad tym, dlaczego jej tak na tym zależy. To przecież tylko zakład, głupia rozrywka, która nie powinna mieć miejsca. Czy Jennifer naprawdę nie rozumie, że to nieodpowiednie?, pytała siebie w myślach. Nie znała niestety odpowiedzi. Wiedziała jednak, że musi powstrzymać swoją siostrę, zanim ta zrujnuje życie jej szefowi. Zaczynała żałować tego, że kazała jej iść z nią na ten bankiet. Mogłaby powiedzieć, że źle się czuje, ale to nie wchodziło w grę. Wtedy musiałaby odpowiadać na mnóstwo niepotrzebnych pytań, iść do lekarza i zrezygnować z pracy przez co najmniej tydzień. To nie wchodziło w grę.

* * *

Tym razem krótki i jakiś dziwny :D Miałam pomysł, ale stwierdziłam, że jeśli dobrze pójdzie i wykorzystam go w tym rozdziale, to będzie on za długi, więc będzie w 10 :p 
Już jutro zakończenie roku <3 Z jednej strony się cieszę, bo w końcu nie będę musiała spędzać wolnego czasu na zakuwani, ale z drugiej niektórych osób z mojej klasy już nie zobaczę :/ Egh, po co to zmienianie szkoły? Najlepiej gdyby chodziło się całe życie do jednej xDDD
Co do wyjazdów, wyjeżdżam dopiero w sierpniu, więc rozdziały powinny pojawiać się w miarę regularnie. Nie mówię tu o rozdziale codziennie lub co dwa dni, ale postaram się, żeby nie były tygodniowe odstępy czasu :)
Czekam na Wasze opinie co do rozdziału :)

Nicol :*

40 komentarzy = Rozdział 10 ;p

6.21.2014

Rozdział 8: Chyba szybko stąd nie wyjdziemy

Rozdział dedykuję moje mężowi, Trynkiewiczowi :* :D

          Siedziała w swojej ulubionej kawiarni i obserwowała swoją filiżankę z kawą. Myślała nad tym, jak udowodnić, że Verdas jest w stanie zdradzić swoją żonę. Kobieta nie od dziś jest fanką "dobrej zabawy", i gdyby była taka potrzeba, bez zawahania, spędziłaby noc z szatynem. Taka już jest. Zawsze musi postawić na swoim, nawet jeśli to wymaga poświęcenia.
          Nagle do lokalu wszedł Verdas. Blondynka odwróciła się w stronę drzwi i przez chwilę go obserwowała. Fart, pomyślała. Kiedy zobaczyła, że szatyn bierze kawę na wynos, wstała od stolika, włożyła odpowiednią sumę pieniędzy pod filiżankę i wyszła z kawiarni. Rozejrzała się i po chwili zauważyła mężczyznę, kierującego się w stronę firmy, w której pracuje jej siostra. Postanowiła działać. W końcu nadarzyła się okazja, więc powinna z niej korzystać. Kto wie, może już się taka nie nadarzy. Mimo butów na bardzo wysokim obcasie, podbiegła do niego. Szatyn słysząc dźwięk obcasów, odwrócił się w jej stronę.
- Hej! - Powiedziała z śmiechem. Z początku nie wiedział, co odpowiedzieć, w końcu przywitał się. - Idziesz do pracy? - Zapytała, nie zważając na to, że odezwała się do niego na "Ty".
- Ttak, mogę w czymś Pani pomóc?
- Proszę, nie "Pani". Czuję się wtedy stara. - Zaśmiała się, lecz szatyn, nie wiedząc jak na to zareagować, spróbował wymusić lekki uśmiech, z czego wyszedł zaniepokojony grymas. - Jestem Jennifer.
- Yyy... Leon. - Odpowiedział. - Śpieszę się...
- Przecież jesteś szefem. - Zauważyła. Próbowała jak najdłużej go przy sobie zatrzymać, jednak od razu zauważyła, że nie będzie tak łatwo, jak się jej wydawało. - Możesz się trochę spóźnić... - Mówiąc to, zalotnie się uśmiechnęła.
- Jednak nie mogę. - Powiedział i lekko się odsunął. - Pójdę już.
          Zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, wsiadł do sportowego samochodu i odjechał. Pełna niezadowolenia z powodu "ucieczki szatyna", prychnęła i po kilku minutach odeszła. Mimo tego, iż miała ponad godzinę czasu, poszła do pracy. Usiadła w pustym gabinecie i zaczęła myśleć nad tym, jak uwieść Verdasa. Nie mogła się poddać, to nie było w jej stylu. Musiała opracować ścisły plan, który sprawi, że wygra ten zakład. Wiedziała, że należy przemyśleć każdy krok, który postawi i obmyślić także każde "ale", które wchodzi w grę.

* * *

- Marco! - Krzyknęła, pukając do łazienki. - Przez Ciebie spóźnię się do pracy! - Po raz kolejny walnęła z całej siły w drzwi, które zaraz po tym się otworzyły. - Nareszcie. - Wbiegła do pomieszczenia.
- A może by tak buziak na dzień dobry?! - Krzyknął do drzwi.
- Lepiej się ucisz, bo przysięgam, że jak stąd wyjdę, będziesz całował swój tyłek! - Odpowiedziała mu zdenerwowana.
- Spokojnie, kochanie. - Odparł. - Jeszcze zmarszczki Ci się zrobią.
          Usłyszał parę obelg i odszedł od drzwi. Ruszył do kuchni, gdzie nalał sobie kawę do kubka i zaczął ją pić. On i Ludmiła się razem od około dwóch lat, ale odkąd ze sobą zamieszkali, jest coraz gorzej. Często się kłócą, co nie pomaga w stawianiu dalszych kroków w ich związku, wręcz przeciwnie. Marco coraz częściej spędza noce na kanapie, a Ludmiła zapłakana w sypialni. Mimo to nie rozstają się. Kochają się i "nie wyobrażają sobie życia bez siebie". 
- Po raz kolejny spóźnię się z Twojej winy. - Powiedziała, wchodząc do kuchni. - Jak mnie wyleją, będzie to Twoja wina.
          Wzięła z jabłko, po czym rzuciła ciche "na razie" i wyszła z domu. Weszła do samochodu i w błyskawicznym tempie dotarła do firmy. Na szczęście udało się jej zjawić się na czas. Wiele razy już się spóźniała, i gdyby tym razem też tak było, szef nie zawahałby się ją zwolnić.

* * *

- Jak się czujesz? - Zapytała, biorąc łyka kawy. - Jest już lepiej?
- O wiele. - Odpowiedział. - Myślę, że niedługo będę mógł wrócić do firmy.
          Ta bezczynność powoli go wykańczała. Nie był przyzwyczajony do siedzenia w domu i nicnierobienia, zawsze był w biegu. To firma, to inne sprawy "niecierpiące zwłoki"... Nie potrafił usiedzieć. Z początku, gdy jego syn przejął firmę, ucieszył się, ale teraz sprawy stanowczo zaszły za daleko. Uważał, że
nie powinien być taki dobry dla niektórych pracowników.
- Leon sobie świetnie radzi.
- Ta... - Odparł niezbyt przekonywającym tonem. Lara od razu wyczuła, że myśli zupełnie inaczej. - Słyszałem, jak sobie świetnie radzi...
- O co chodzi? - Spytała zaniepokojona. - Przecież firma świetnie funkcjonuje...
- Chodzi o Violettę Castillo. - Wyjaśnił, a w głowie Lary pojawiło się pełno pytań z nią związanych. Nie zna jej osobiście, ale dobrze wie, że jest świetną pracownicą. Co mogłoby w niej przeszkadzać ojcu?
- Co takiego zrobiła? Przecież świetnie pracuje.
- Violetta jest pracownicą chwilową.
- Co oznacza "chwilową"? - Zadała kolejne pytanie. Pomimo tego, że coraz więcej jej ojciec mówi, ona ma wrażenie, że wie coraz mniej.
- To znaczy, że pracuje u nas tylko dlatego, że mojemu dobremu znajomemu na tym zależało. -Wytłumaczył. - Leon, tak jak ja, powinien czekać na okazję, żeby ją zwolnić, a potem to zrobić. Taka okazja nadarzyła się, gdy dał jej urlop...
- Nadal nie rozumiem, dlaczego chcesz ją zwolnić. - Odpowiedziała zgodnie z prawdą. - Przecież świetnie pracuje. Dzięki niej ta firma coraz lepiej funkcjonuje.
- Trudno. - Odparł. - Jak tylko wrócę do firmy, będzie traktowana o wiele bardziej niż za moich czasów, i Leona. Nie chcę jej już widzieć.

* * *

          Jak zwykle siedziała z głową w papierach. Ponownie wróciła do bardzo ciężkiej pracy.
          Jak co dzień wracała do domu przez park. Na szczęście upragniony weekend miała spędzić ze swoim ojcem. Nie mogła doczekać się, aż ponownie go zobaczy. Na myśl jednak o jego nowej narzeczonej, od razu posmutniała. Mimo wszystko miała nadzieję, że jej rodzice do siebie wrócą, a teraz wie, że nie ma na co liczyć. Najbardziej w tym wszystkim przeszkadzał jej Ben, partner matki. Jednocześnie go nienawidziła i się go bała. Pragnęła wrócić do domu i usłyszeć, że ten w końcu się wyprowadził, i wreszcie nie będzie wszystkim wokół rozkazywać.
         Weszła do domu i położyła swoją torbę na półce w przedpokoju. Od samego wejścia poczuła zapach alkoholu. Nie zajęło jej długiej chwili, domyślenie się, że Ben znowu zaprosił kolegów. Po cichu więc weszła do swojego pokoju i zaczęła jak najszybciej pakować swoje rzeczy. Kiedy już to zrobiła, zeszła na dół ze swoją torbą. Chciała wyjść, ale w ostatniej chwili zatrzymał ją partner jej matki.
- Gdzie idziesz? - Zapytał, zagradzając jej drzwi.
- Do taty. - Odpowiedziała oschle i próbowała go wyminąć, ale na marne. 
- Zapomnij. - Powiedział. - Nigdzie nie pójdziesz.
- Nie Ty o tym decydujesz.
- A właśnie, że ja. - Stwierdził dumny z siebie. - Ja jestem Panem tego domu, i bez mojej zgody możesz pomarzyć o wyjściu. 
- Nie będziesz mi rozkazywał. - Wysyczała przez zęby. - Nie jesteś moim ojcem.
          Po chwili stało się coś, czego szatynka wtedy się nie spodziewała - Ben ją uderzył, a kiedy złapała się za obolałe miejsce, zaczął ją szarpać i tym sposobem zamknął ją w pokoju.

* * *
          Kiedy było już dość późno, opuściła swój gabinet. Nacisnęła odpowiedni przycisk, przywołujący windę i czekała. Po chwili obok zjawił się Leon.
- Znowu pracujesz do późna? - Zapytał z lekkim uśmiechem.
- Jakby to było coś złego. - Odpowiedziała. - Robisz to samo.
          Zaśmiał się, ale zanim zdążył odpowiedzieć, winda przyjechała. Oboje weszli i oparli się o równoległe ściany. Jechali w ciszy, aż w pewnym momencie winda się zatrzymała, a światło zgasło. Spojrzeli na siebie zdezorientowani.
- Co się stało? - Zapytała po chwili szatynka.
          Verdas nic nie odpowiedział, tylko podszedł do wyjścia, a potem do różnych guzików. 
- Chyba szybko stąd nie wyjdziemy. - Stwierdził. Wyjął z kieszeni swoją komórkę. - Rozładowana.
          Castillo po chwili postanowiła także sprawdzić swój telefon. Zaczęła szukać go w torebce.
- Cholera. - Powiedziała do siebie po cichu, przeszukując torbę.
- Co jest?
- Zostawiłam ją w gabinecie.

* * *

- To... Jak tam z Fran?
- Dddobrze... - Odpowiedział po chwili namysłu. Nie chciał swojej pracownicy opowiadać o problemach w małżeństwie. W końcu nawet własnej siostrze nic nie mówił.
- Dlaczego się jąkasz? - Zadała kolejne pytanie, zanim zdążyła ugryźć się w język. Nie chciała być wścibska, a to wyglądało właśnie tak. Właśnie dlatego, zanim coś odpowiedział, dodała: - Przepraszam... To nie moja sprawa. Zapomnij.
          Nic nie odpowiedział, tylko potwierdził jej słowa skinieniem głowy. Z jednej strony się z nią zgadzał, przecież to jego sprawa, ale z drugiej... Czuł w Violetcie przyjaciółkę. Mimo, że znali się niezbyt długo, zdążył jej zaufać. W tym momencie nie traktował jej już jak zwykłą pracownicę, tylko jak koleżankę, a nawet przyjaciółkę, z pracy.
- Co u Twojego ojca? - Przerwała jego przemyślenia. - Jak się czuje?
- Lepiej. - Odparł krótko. - Niedługo pewnie wróci do firmy.
- A co z Tobą? - Dopytywała.
- Nic. - Odpowiedział. - Ja... Ja tylko go zastępuję.
- Szkoda. Powoli zaczynałam się przyzwyczajać do tego, że mój szef czasem okazuje to, że także jest człowiekiem. - Zaśmiali się.
- Czuję dokładnie to samo przy matce. - Dopowiedział.
- Nie, żebym miała coś do Twojego ojca, ale...
- Nie tłumacz się. - Przerwał jej. - Nawet najświętszy człowiek na świecie coś by do niego miał...
          Ponownie wybuchli śmiechem. Po niedługim czasie żarty zeszły także na tematy niezwiązane z ojcem szatyna. Spędzili tak kilka godzin. Po jakimś czasie czuli przy sobie pełną swobodę. Siedzieli, oparci o ścianę, a Castillo co jakiś czas kładła głowę na jego ramieniu. W późniejszym czasie zaczęli żartować ze wszystkiego i wszystkich wokół. Nagle szatynka podniosła głowę. W tym samym momencie Verdas skierował swój wzrok na kobietę. Ich twarze dzieliły milimetry, które po krótkiej chwili zaczęli zmniejszać. W końcu ich wargi złączyły się w delikatnym pocałunku. Oboje go oddali, a z czasem stał się namiętny.
          Tą chwilę przerwała poruszająca się winda.

* * *

I tak oto wyglądał pierwszy pocałunek Leonetty :> Rozdział jest niedokładnie taki, jaki chciałam, żeby był, ale chyba nie jest aż tak źle. Nie odpowiadałam na pytania dotyczące, kto ma uwodzić Leona - odpowiedź jest u góry. Mam nadzieję, że beso nie nastąpiło zbyt szybko, i nie martwcie się - do Leonetty jeszcze długa droga :D. Ta, lubię być wredna ^^. 
Zapewne niektórzy zauważyli, że blog "Zakazana miłość ~ Leonetta" został wczoraj przywrócony. Zapraszam do zajrzenia i przeczytania najnowszego posta (http://zakazana-milosc-leonetta.blogspot.com/2014/06/decyzja.html).
Czekam na Wasze opinie :*

Nicol :*

35 komentarzy = Rozdział 9

6.19.2014

Rozdział 7: Co tam u przyszłego tatusia?

          Nagle z gabinetu wyszła także Jennifer. Spojrzała najpierw na swoją przyrodnią siostrę, ale zaraz po tym dostrzegła mężczyznę.
- Dzień Dobry. - Przywitała się. - Mogę w czymś pomóc? - Spojrzała na Castillo. - Coś nie tak?
- Nnie. - Odpowiedziała. - Poznaj Leona, mojego szefa.
- Ooo, ten słynny Leon. - Powiedziała z szerokim uśmiechem. - Miło Cię w końcu poznać. Naprawdę jest seksowny.
- Jennifer!
- No co? - Zapytała, jakby nigdy nic. - Po prostu przyznaję Ci rację.
           Szatynka spuściła głowę i położyła rękę na twarzy, zaś Verdas się zaśmiał pod nosem.
- Co tu robisz? - Zapytała po chwili, w celu zmienienia tematu. Niezbyt odpowiadał jej poprzedni, więc postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. - Wiesz... Nie co dzień widuje się swojego szefa u ginekologa.
- Przyszedłem z Fran. - Odpowiedział. - Prawdopodobnie... jest w ciąży...
          Castillo lekko spuściła głowę. Jej twarz od razu przybrała smutny wyraz. Poczuła w sobie coś jak zazdrość. To było głupie. Była zazdrosna o żonę swojego szefa. Wiedziała, że to niedorzeczne, ale przecież nie mogła z tym nic zrobić. Nie mogła kontrolować swoich uczuć, niestety nie potrafiła. Wiedziała dokładnie, że nie ma szans u Leona. On ma żonę, spodziewa się dziecka i w dodatku jest jej szefem. Owszem, przez ten bardzo krótki czas, zdążyli się zaprzyjaźnić, ale wiedziała, że musi się pogodzić z tym, że na przyjaźni się skończy. Nie mogła nic czuć do własnego szefa i musiała się z tym jak najszybciej pogodzić.
- Oł, gratulacje. - Wymusiła na swojej twarzy lekki uśmiech. - Będziesz tatą...
- Ta, będę tatą... - Westchnął cicho. - Jak się czujesz?
- Dobrze, naprawdę. - Zapewniła go. - Nie czułam się tak dobrze od dawna. Kiedy mogę wrócić do pracy?
- A czujesz się na siłach to zrobić?
- Tak! Błagam Cię, niedługo zwariuję jeśli nie wrócę do pracy.
- Więc... widzimy się jutro. - Uśmiechnął się.
- Dziękuję. - Powiedziała, po czym przytuliła się do niego.
           Nagle za jego plecami pojawiła się Francesca. Violetta w błyskawicznym tempie odsunęła się od przyjaciela, a ten spojrzał na nią pytająco. Pokazała mu ruchem głowy, żeby się odwrócił i tak ujrzał swoją żonę.
- Jjuż możemy wejść? - Zapytał, podchodząc do niej.
- Tak, chodźmy.
- Do zobaczenia jutro. - Zwrócił się do szatynki.
- Do zobaczenia.
    
* * *

- Rany, dziewczyno, o której Ty wstajesz? - Zapytała zaspanym głosem blondynka, która właśnie weszła do kuchni. 
- Wracam dzisiaj do pracy, więc nie wypada, żebym wstała o 11. - Oznajmiła, popijając kawę.
- Daj łyka. - Podeszła do niej i zabrała kubek. - Chyba będziesz musiała zapomnieć o swoim szefie.
- Wiem. - Westchnęła. - Ma żonę, spodziewa się dziecka, a poza tym nawet by na mnie nie spojrzał. Jestem zwykłą pracownicą, jak wiele innych w tej firmie. 
- Ciekawe, czy zdołałby zdradzić swoją żonę... - Upiła łyka kawy. - Jak myślisz?
- Wątpię. Leon nie należy do takich. Jeśli ją kocha, nie zrobi tego, a jeśli by jej nie kochał, nie byłby z nią.
- Dlaczego jesteś tego taka pewna? - Zapytała. - W końcu sama mi mówiłaś, że nie znasz go zbyt długo...
           Castillo westchnęła głośno. Jennifer miała rację - nie znała go na tyle długo, aby mieć stuprocentową pewność na to, że nie zdradziłby Francesci. Mogła tylko mieć takie wrażenie. Nie potrafiła tego udowodnić, więc blondynka zdecydowanie miała rację.
- To nie ma znaczenia. Nie zdradzi jej.
- A zakład, że tak?
           Przez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią. Wiedziała, że to nie jest zbyt właściwe, ale z drugiej strony, sama była tego ciekawa. 
           Westchnęła głośno po dłuższej chwili.
- Okej. - Podały sobie ręce. - Masz 2 tygodnie.
          Uśmiechnęła się i przytaknęła.
- Muszę lecieć. - Powiedziała. - Zobaczymy się wieczorem.
- Okej.

* * *

- Kiedy wrócisz? - Zapytał się swojego ojca po dłuższej chwili rozmowy.
- Wtedy, kiedy lekarze mi na to pozwolą. - Odpowiedziała poważnym głosem. - Póki co będziesz musiał zajmować się tą firmą. I tak wkrótce będzie Twoja, przyzwyczaisz się.
- Chyba, że się sprzeciwię. - Zauważył. - Wcale nie muszę jej prowadzić w brew swojej woli.
- Zrobisz, co zechcesz, ale oboje wiemy, że nie zostawisz jej ot tak. - Powiedział. Dobrze wiedział, że Leon nie zostawiłby firmy. - Tym bardziej teraz, gdy spodziewasz się dziecka.
            Dopił kawę, po czym wstał, pożegnał się i wyszedł z gabinetu. 
            Leon siedział przez dłuższą chwilę w miejscu, aż drzwi ponownie się otworzyły. Zobaczył w nich swoją siostrę. Jak zwykle była w dobrym humorze i nie zamierzała go sobie psuć. Taka była - zawsze wesoła i pozytywnie nastawiona. Nie zmieniała tego, no chyba, że sprawa była naprawdę poważna i smutna.
- Co tam u przyszłego tatusia? - Zapytała, udając, że cieszy się z właśnie tego powodu. Nigdy nie przepadała za Fran, ale nie chciała pokazywać tego swojemu bratu. Wiedziała, że Verdas ją kocha, a gdyby pokazała, że nie darzy jej sympatią, na pewno nie byłby z tego powodu szczęśliwy.
- Nie mów tak do mnie, okej?
- Dlaczego? - Zadała kolejne pytanie, siadając obok niego na białej kanapie. - Nie cieszysz się z tego, że będziesz miał dziecko?
- Cieszę się, tylko...
- Tylko? - Kontynuowała, gdy przerwał.
             Westchnął głośno. Zupełnie nie wiedział, co odpowiedzieć. Z jednej strony był szczęśliwy, przecież to wspaniałe uczucie, kiedy wie się, że niedługo zostanie się tatą. Za to z drugiej, myślał, że to za wcześnie. Przecież on i Francesca są młodzi, za młodzi. Ich małżeństwo nie trwa nawet dwa miesiące. Zupełnie nie miał pojęcia, co myśleć. 
- Nieważne, cieszę się.

* * *

I oto 7 :) Trochę za krótka i jak zwykle nic się nie dzieje ;/ Leonetty mało, ale w 8 zdarzy się coś, co ich do siebie zbliży xD Ponieważ 30 komentarzy było wczoraj, a 7 napisana, miałam zamiar dodać go wczoraj, ale miałam bal ;) Na samą myśl o 5 godzinach tańca bez przerwy, nogi znowu mnie bolą ;/
Im więcej komentarzy, tym szybciej zobaczycie 8 :)
Mam nadzieję, że rozdział się Wam spodobał :>

PS
Rozdział jest bez zdjęć, ponieważ kiedy chciałam go opublikować z nimi, pokazywał się jakiś komunikat i tak mniej więcej 10 godzin :/ Po aktualizacji udało mi się dodać 1 zdjęcie, więc jeśli tylko znajdę czas, dodam ich więcej xD

Nicol :*

6.15.2014

Rozdział 6: Tęskniłam za Tobą

Rozdział dedykowany mojej "bliźniaczce" (xDD) Nikaś, ten koszmarek jest dla Ciebie :*

           Po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. Szybko ją wytarła, po czym podarła zdjęcie i rzuciła książką o ścianę. Rozpłakała się na dobre. Nienawidziła go, nienawidziła swojej matki, nienawidziła swojego ojca. To wina ich całej trójki. Wszystko co najgorsze zawsze kojarzy się szatynce z nimi. Nie po to się wyprowadziła, żeby teraz wszystko jej o nich przypominało.
          Postanowiła zaczerpnąć świeżego powietrza. Przebrała się w zwiewną sukienkę i wyszła. Założyła przeciwsłoneczne okulary, po czym skierowała się do parku. Usiadła na jednej z ławek. Westchnęła cicho i spojrzała na budkę z lodami. Uśmiechnęła się lekko.
- Violetta! - Usłyszała za sobą i natychmiast się odwróciła. Miała wrażenie, że skądś zna ten głos i nie myliła się.
          Siedziała w kawiarni i rozmawiała ze swoim ojcem. Była bardzo podekscytowana tym spotkaniem. Po 6 miesiącach w końcu się odezwał, zabrał ją do ich ulubionej kawiarni i spędzili cały dzień razem. Pragnęła takich spotkań częściej, a gdy zaproponował jej wspólną kolację, w jej głowie pojawiło się mnóstwo powodów tego spotkania. Myślała, że chce ją wziąć do siebie na wakacje, ma dla niej jakąś niespodziankę albo po prostu chce spędzić z nią więcej czasu.
         W pewnym momencie podeszły do nich dwie blondynki. Wyglądały na matkę i córkę. Na ich widok, ojciec szatynki wstał z krzesła i pocałował starszą w policzek, zaś Castillo przyglądała się temu z zaciekawieniem. Zupełnie nie wiedziała, o co chodzi.
- Violetto. - Odezwał się po chwili jej ojciec. - To moja narzeczona, Margaret, a to jej córka, Jennifer.
- Narzeczona?
- Co tu robisz? - Zapytała, po czym mocno się w nią wtuliła. - Na jak długo zostajesz w Buenos Aires?
- Prawdopodobnie na stałe. - Odpowiedziała szczęśliwa. - Dostałam tutaj pracę.
- Tęskniłam za Tobą. - Oznajmiła, nadal stojąc w uścisku z blondynką.

* * *
- Co u ojca? -  Spytała po jakimś czasie rozmowy. - Układa mu się z Margaret?
- Nie wiem, i szczerze mówiąc, zupełnie mnie to nie obchodzi. - Oznajmiła, po czym popiła kawę. - Nie mam z nimi kontaktu.
- Ty też? - Kiwnęła głową. - Dlaczego?
- Chyba z tego samego powodu, co ty... - Powiedziała. - Nie rozmawiajmy o tym. 
- Okej. - Westchnęła.
- Co u Ciebie? Masz kogoś?
- Tak. - Odpowiedziała, a Jennifer spojrzała na nią z zaciekawieniem. - Pracę. 
- Mogłam się spodziewać. - Zaśmiały się. - Pytam serio...
- A ja serio odpowiadam. - Uśmiechnęła się. - Nie mam czasu na takie bzdety.
- Bzdety? - Przytaknęła. - A nie masz kogoś na oku?
- Nie.
- No proszę Cię! Seksowny sąsiad, przyjaciel, szef?! - Szatynka lekko spuściła głowę. - Szef!
- Co?! Nie! - Próbowała zaprzeczyć, ale Jennifer jej nie słuchała. Jak zwykle wiedziała najlepiej. Co jak co, ale jeśli chodzi o chłopaków od razu widziała czy ktoś jest zakochany, czy nie.
- Mów jaki jest! - Rozkazała zaciekawiona. W dzieciństwie szatynka nie miała zbyt wielu partnerów, a gdy już miała byli to - według blondynki - nieudacznicy, kujony albo gorzej. - Proszę powiedz, że ma mniej niż 40...
- Jest żonaty! Tyle, koniec tematu. - Popiła kawę.
- Lecisz na żonatych?!
- Nie! - Zaprzeczyła. - Nie lecę na niego!
- Pff, nie w ogóle... - Powiedziała ironicznie. - Myślałam, że sobie ufamy...
- Ufamy. - Nic nie odpowiedziała. Westchnęła głośno i dodała: - To jest tylko miły syn mojego szefa, który i tak ma żonę.
- Przystojny?
- Dlaczego ty zawsze o to pytasz? Ludzie mają coś więcej niż wygląd. Cechy, uczucia, gesty...
- Przystojny czy nie? - Powtórzył, przerywając tym samym jej wypowiedź. - Będzie szybciej, jeśli po prostu odpowiesz.
         Westchnęła głośno.
- Tak, przystojny...

* * *
- Nie cieszysz się, prawda? - Zapytała ze łzami. - Mogłam się tego spodziewać.
- Nie, nie Fran. - Podszedł i ją przytulił. - Po prostu jestem zaskoczony. - Dodał zgodnie z prawdą. Jego przypuszczenia w pewnym sensie się ziściły. - Byłaś u ginekologa?
- Nie... - Odpowiedziała niepewnie. - Nie wierzysz mi?
- Wierzę, tylko... - Przerwał, żeby zastanowić się, co ma powiedzieć. - Nie chcę, żebyś robiła sobie nadzieję, a potem okazało się, że to tylko pomyłka...

* * *
- Wiesz... Jako nastolatka nigdy nie przypuszczałam, że zostaniesz w przyszłości ginekologiem... - Oznajmiła szatynka, rozglądając się po gabinecie swojej przyrodniej siostry. Z jednej strony, gabinet jak każdy inny, ale z drugiej miał sobie w coś, co sprawiało, że pomieszczenie nie kojarzyło się z miejscem, w którym zostaną przeprowadzone badania, których większość osób z pewnością nie lubi lub po prostu się ich boi. 
          Na ścianach wisiały przeróżne zdjęcia. Na jednym było małe dziecko, na drugim inne, ale z mamą, na trzecim jeszcze inne. Dzięki kwiatom na biurku, pomieszczenie wyglądało jeszcze przyjaźniej, a zasłony dodawały miejscu uroku. Zdecydowanie to właśnie w takim miejscu Violetta chciałaby być na badaniach. Do tego jeszcze przyjazna blondynka za lekarkę. Przyjazna do czasu. Według niej ludzie są podzielone na dwie grupy; Ci, których lub i Ci, których nie lubi. Pierwsza grupa miała z nią świetne kontakty. Zawsze im pomagała, nigdy nie starała się wywoływać kłótni, a jeśli już, to z całych sił próbowała załagodzić ten konflikt. Zaś dla drugiej grupy była bezwzględna. Zupełnie nie obchodziło ją to, co dzieje się z jej członkami ani czy w ogóle żyją. Potrafiła knuć przeciwko nim i robiła wszystko, żeby to ona była górą. Na szczęście jej przyrodnia - jak i pacjenci - siostra należeli do pierwszej grupy, dzięki czemu mieli z nią jak w raju. 
- Szczerze mówiąc... Ja też nie. - Odpowiedziała z uśmiechem. - Miałam zamiar zostać, no wiesz... Królową Anglii czy Władcą całego Wszechświata... - Westchnęła. - Cóż... Nie pykło. - Obie się zaśmiały.
- Chyba muszę iść... - Zauważyła, spoglądając na zegarek. - Z tego co pamiętam, masz zaraz pacjentkę.
- Taa... Przyjdzie kolejna laska w ciąży z seksownym facetem... - Odpowiedziała znudzona. - Wolę Twoje towarzystwo.
            Uśmiechnęła się.
- Zobaczymy się wieczorem w domu. - Powiedziała i otworzyła drzwi w celu wyjścia. Niestety wpadła na jakiegoś dobrze zbudowanego mężczyznę. Podniosła głowę do góry i ujrzała Leona.
          W pierwszej chwili zaczęła się zastanawiać nad tym, co robi Verdas w gabinecie ginekologicznym. W następnej chwili zerknęła za niego. Stała tam jego żona. I wszystko jasne, pomyślała.
- Lleon... Hej. - Lekko się uśmiechnęła. - Cco ty tu robisz?
- Mógłbym Cię zapytać o to samo...
           Chciała coś odpowiedzieć, ale wyprzedził ją dzwonek czyjegoś telefonu. Brunetka wyjęła komórkę z torebki i spojrzała na jej wyświetlacz.
- Kochanie, to ważne. - Oznajmiła. - Poczekaj na mnie. - Dodała i odeszła.
          Verdas ponownie skierował swój wzrok na Violettę. Uśmiechnął się, a ona to odwzajemniła.

* * *
Beznadziejny, bez Leonetty, krótki, ale trudno xDD Planuję, żeby Leonetty było coraz więcej, więc musicie uzbroić się w cierpliwość. Kolejne wspomnienie Vilu ^^ Planuję także rozwinąć wątek z Jennifer, o czym wiedzą już co niektórzy ;> Marco także pojawi się niedługo, jego fani mogą dziękować Nikaś ;) xD 
7 dni szkoły <333 Ja chcę już wakacje :D 
Nie zanudzam już i mam nadzieję, że tym razem uda się Wam dobić do 30 komentarzy, bo next szybciej się nie pojawi ;)
Nicol :*